Gorszy od milczenia bogów jest czas, gdy ponownie przemówią.
Ziemie Kerhalory pogrążają się w mroku. Karmazynowe Bractwo, ślepo posłuszne woli Jarlego, nieświadomie realizuje jego plan, przyspieszając moment uwolnienia się Fenrira. Wystarczy jeszcze, by Żyjący w Przejściu pokierował odpowiednio mocą Ziaren Relenvel, a świat, który wszyscy tak dobrze znali, na zawsze odmieni swoje oblicze.
Aine i Bertram muszą ostatecznie zmierzyć się z przeznaczeniem, którego nici upletli dla nich Starzy Bogowie. Tym razem nie mogą już przed tym uciec, a za każdą z podjętych przez siebie decyzji przyjdzie im zapłacić najwyższą cenę. Jak wiele będą gotowi poświęcić, by zawalczyć o to, co dla nich najważniejsze? I jaką rolę odegra w tym Cathbad?
Nadchodzi czas, kiedy ten, którego nazywają tchórzem, będzie zmuszony opowiedzieć się po którejś ze stron konfliktu, demony zaś odkryją przed ludźmi swe prawdziwe oblicze.
Zbliża się era nowych bogów.
RECENZJA
Mrok otacza wszystko; tkwi w każdym człowieku, snuje się ku niebu. Wydaje się, że każda żywa istota zaczyna tracić nadzieję na lepsze jutro. Ziemie Kerhalory są zupełnie inne niż do tej pory, a wszystko to za sprawą Karmazynowego Bractwa, które posłusznie wykonuje rozkazy Jarlego. Nie ważne jest dla nich, ile dzieci czy nieposłusznych dorosłych spalą. Liczy się „wyższe dobro”. „Dobro”, które prowadzi do unicestwienia tego, co dobre… i całkowitego uwolnienia się Fenrira.
Starzy Bogowie już dawno mieli plan zarówno dla Aine, jak i Bertrama. Misternie splecione nici ich losów przecinają się, prowadząc jedną ścieżką. Nie ma dla nich ucieczki przed przeznaczeniem. Czy są gotowi na to, by zapłacić za wyzwolenie najwyższą dla nich cenę? I czy demon zwany Cathbadem zdecyduje się na opowiedzeniu po którejś ze stron?
Coś się zbliża. Powoli, niemal niezauważalnie. Coś, co wykluło się na ziemi sowicie oblanej krwią. Lepsze czasy, okraszone nadzieją? A może trucizna, która doszczętnie zniszczy ostatnie ślady dobra w Kerhalorze?
Byłam niezwykle ciekawa, co też kryje się pod tą niebywale (przynajmniej dla mnie) magnetyczną okładką. Nie miałam okazji czytać poprzednich tomów, ale uznałam, że -jak w większości serii – nie będzie miało to aż tak dużego znaczenia dla wkręcenia się w fabułę. Niestety, w tym punkcie się zawiodłam.
Zacznijmy od tego, że w przypadku trylogii „Dzieci Starych Bogów” znajomość poprzednich części jest niezbędna. Dlaczego? Otóż na własnym przykładzie powiem Wam, że nie mogłam połapać się ani w wydarzeniach, ani w tym, kto jest kim (lub jak bardzo jest zły). Miałam wrażenie, że rozpoczęłam czytanie tej książki gdzieś od połowy. Początkowo miałam jeszcze nadzieję, że po kilku, może kilkunastu rozdziałach łatwiej wbiję się w tę historię, ale nie. To nauczka dla mnie, a przestroga dla Was, by raczej starać się rozpoczynać przygodę z daną serią od pierwszego tomu. W innym przypadku może być nieco problematycznie.
Nie mogę powiedzieć, że nie bawiłam się dobrze, choć wspomniana już po raz setny nieznajomość początku historii znacznie utrudniła mi zadanie. Autorka ma całkiem ciekawy styl, a pomysł na fabułę był moim zdaniem strzałem w dziesiątkę. Jest naprawdę mrocznie, brutalnie oraz krwawo. Rzekłabym nawet, że momentami ocieramy się o prawdziwą grozę. Taka mieszanka zawsze jest mile widziana. Do tego akcja, która wartko gna przed siebie, sprawiając, że czytelnik nie ma chwili na złapanie oddechu. Na pewno mogę uznać tę lekturę za emocjonującą, w lubianym przeze mnie mrocznym stylu.
Ciężko mi wypowiedzieć się o bohaterach, gdyż nie miałam okazji obserwować, czy i jakie zmiany zachodziły w nich na przestrzeni kolejnych tomów, jaki wpływ miały na nich mniej lub bardziej tragiczne wydarzenia. Aine jawiła mi się jako prawdziwa wojowniczka, która gotowa była poświęcić naprawdę wiele, by osiągnąć swój cel. Jej odwaga niejednokrotnie ocierała się wręcz o szaleństwo, lecz głównym motywatorem było dobro pozostałych. Prawdziwa bohaterka, bardzo mi zaimponowała. Intrygowała mnie jej relacja z demonem Cathbadem, a może nawet najbardziej jego postać. Zdawał się przywiązany do dziewczyny, w sposób wykraczający poza normalną „relację” demon – nosiciel. Nie mówię tu oczywiście o relacji miłosnej; bardziej przypominało mi to swego rodzaju przywiązanie, związane z podobnymi celami. Coś jak przyjaźń, ale bardziej szorstka i niepewna. Do tej pory nie znajduję odpowiedniego określenia, by nazwać tę specyficzną więź.
„Krew Wilka” to zakończenie trylogii, na które zapewne większość z Was czekała. Liczne wątki znalazły w nim swój finisz – przynajmniej tak mogę wywnioskować na podstawie tego, co dzieje się na kartach książki. Myślę więc, że fani tej serii będą zadowoleni z zakończenia, jakie zaserwowała im autorka. A tym, którzy „Dzieci Starych Bogów” jeszcze nie znają, zachęcam do lektury. Tylko od tomu pierwszego!
Katarzyna Pinkowicz