Klasyka to twardy orzech do zgryzienia. W słownikowej definicji-ogół dzieł uważanych za podstawowe, reprezentatywne i najcenniejsze w literaturze. Istnieją normalni czytelnicy korzystających z doboru książek pod względem gustu i nie potępiających starsze osoby za zamiłowanie do młodzieżówek, ale i „wybryki” narzucające znanie „Pana Tadeusza” oraz uważanie go za kunszt literatury pod każdym względem.
Czy to nie zniechęca młode osoby do zdefiniowania własnego gustu czytelniczego i wyrażania go?
Celem tego artykułu nie jest potępianie nikogo za miłość do klasyki czy wręcz przeciwnie-nienawiść. Chcę przekazać młodym osobom, że te dzieła, bardzo obszerne, mające różne genezy, mówiące o najtrudniejszych, najdziwniejszych tematach, nie ograniczają się wyłącznie do lektur, naukowego języka i zniechęcenia się po kilku stronach, bo „nie mam pojęcia o czym ten koleś pisze”. Ale i również posiadamy własny gust, który może uznać najbardziej uwielbianą książkę za słabą książkę, wyrazić to w sposób kulturalny i spróbować znów z nową książką lub pozostawania w gatunku w jakim czujemy się dobrze, czerpiemy z niego przyjemność.
Najłatwiej było to sprawdzić na własnym doświadczeniu.
Na pierwszy ogień rzuciłam Orwella, jego „Rok 1984”. To był pierwszy krok do stwierdzenia, że klasyka potrafi być wybitna i oszołomić. Nie przyznam, że czytało się łatwo i beztrosko. Ciężko było mi przebrnąć niektóre strony, w których autor posługiwał się bardzo profesjonalnym językiem. Nie mogłam pozwolić sobie na sięgnięcie po książkę, po ciężkim dniu w szkole, gdy moje ciało obejmowało tylko zmęczenie. Orwell dawał nam inną formę relaksu, nie odprężenie i wyłączenie umysłu, a otworzenie go. Bardzo refleksyjna i dająca możliwość posiedzenia i zastanowienia się. To jak świat przedstawił autor było dobitnie przygnębiające oraz powodujące praktyczne skupienie się na swoim życiu, przemyślenie aktualnego jego stanu. Władza odebrała ludziom wszystko. Wolę, więzi ludzkie, a nawet emocje. W trzystu stronach została zawarta najstraszniejsza przepowiednia i przestroga przed światem, który zniszczony zabijałby nas już od urodzenia, robił z ludzi machiny, kontrolowane przez innych. I mimo trudności w czytaniu, nie żałuję żadnej chwili spędzonej na czytaniu.
I jak się okazało klasyka również potrafi być nudna. Postanowiłam sięgnąć po książkę skierowaną bardziej do młodzieży. Ze szczytu, na którym byłam po przeczytaniu „Roku 1984”, będąc bardzo zachęcona do sięgania po nowe dzieła, upadłam na twarz prosto w błoto. Jestem bardzo rozczarowana „Buszującym w zbożu” autorstwa Jerome Davida Salingera. Lektura obowiązująca we wszystkich krajach anglojęzycznych, wspominana, w wielu rankingach jako jedna z najlepszych, a (w mojej opinii) książka młodzieżowa o krnąbrnym nastolatku z niewyparzonym językiem. Czytało się w miarę szybko, porównując do współcześnie popularnych autorów może Salinger stałby koło Greena, ale…klasyk? Cała postać książki sprowadza się do tego, że została wydana w 1961roku i objęta cenzurą. Jednak to co się działo, na lata 50., 60. mogło być wielką kontrowersją. Dziś już nie jest. O piciu alkoholu przez nieletnich, demoralizowaniu, agresji, mówi się wprost. Można znaleźć wiele przykładów książek “gorszących”, gdzie, przykładowo, bohaterka nie szczędzi sobie alkoholu, zabaw z przypadkowymi mężczyznami. W dzisiejszych czasach nie zrobi to poruszenia. Nie tyle temat i fabuła nie są zniewalające, co i bohaterowie. Ten główny, zagubiony, w którym nie doszukujemy się wielu refleksji, a obarczania winą innych, ale i poboczni, których, możecie mieć gwarancje, że zamykając lekturę po przeczytaniu, zapomnicie imiona. Oczywiście, że są plusy w niej, jak przyjemna relacja Caufielda (głównego bohatera) z siostrą, lecz trudno mi znaleźć coś wyjątkowego sprawiającego iż zasłużyła na swe miano. Nie żałuję przeczytania, ale czuje rozgoryczenie i zawód.
Rzuciłam się na głęboką wodę bowiem wielu przyzna, że „Lolita” Vladimira Nabokova nie należy do łatwych i zawsze przyjemnych. Główny wątek opierający się na pedofilii równocześnie zachęca i zniechęca, fascynuje i obrzydza. Może to dziwnie zabrzmi, ale liczyłam na odrobinę zdegustowania, dziwnej logiki, namieszania w głowie. I to otrzymałam. Już od pierwszych stron nie mogłam znieść jak narrator wypowiadał się o dzieciach, jego prób tłumaczenia własnego zachowania.
Jest to wymagająca literatura i musiałam więcej czasu na nią poświęcić, ale doszłam do jednego wniosku, który chcę potwierdzić sięgając po inne książki autora: Nabokov to wybitny pisarz. Ile osób potrafi choćby wyobrazić sobie myślenie pedofila? Bo ja mimo, że z początku chętna na chwilowe wejście do umysłu osoby chorej, to na dłuższą metę wolę się od tego oddalić. Chwilami bohater prowadzi swój dziennik. Co oznacza, jak to jest w cechach tego typu literatury, narrator uwypukla swoje zalety, ukrywając wady. Mamy czasem wrażenie, że główny bohater nie jest zły i nawet nam go szkoda. Co za zdumiewający kunszt literacki, panie Nabokov, że nawet z pedofila można zrobić porządnego faceta zmuszanego do stosunków z dojrzałą kobietą, nie dwunastolatką…
Z tego co nietrudno zauważyć, autor lubi bawić się słowem. Przekształca je na inne znaczenie, fikcje łączy z rzeczywistością. I w końcu rozumiem szersze pojęcie klasyki oraz jej miłośników. Czytając pierwszy raz książkę-zwracasz uwagę na fabułę, myślenie bohaterów, ich postawę. Nie dostrzegasz „smaczków”, które po drodze zostawia autor, a którym się przyglądasz kolejny raz czytając lekturę. Tyle ukrytych nawiązań do innych tytułów mogłyby zaspokoić niejednego miłośnika.
Ale dość już o samej świetności w pisarstwie autora, a o książce. Tutaj ponownie się nie zawiodłam i chciałabym ją z czystym sumieniem polecić starszym nastolatkom, jednak nie zalecam sięganie jej osobom poniżej 16 roku życia, klasyka klasyką, ale takie sprawy, w mojej opinii, wpływają na psychikę i naszą wrażliwość.
Jako 17-latka chciałabym przedstawić swoje stanowisko w sposób jasny: klasyka jest wymagająca. Ja potrzebuje do niej cierpliwości, zapału i ciekawości w kwestii głównego tematu historii. Nie zawsze czerpię przyjemność z ich czytania, choć bardzo bym chciała, to po 50 stronach „Potopu” moje chęci do życia, energia opadają bardzo szybko i nie uważam, że to źle. Czytajmy to, co powoduje zmiany w naszym myśleniu, poszerza nasze poglądy, otwiera umysł lub po prostu… dobrą zabawę. Nie dajmy sobie narzucić, że nie mamy pojęcia o literaturze, bo nie czytaliśmy „wybitnej” książki, ponieważ tak o niej napisała grupa ludzi. Jednak jeśli chcemy zacząć swoją przygodę, można zacząć od tytułów podanych wyżej przeze mnie, choć, jak pisałam, jest to rzucanie się na głęboką wodę. Dobrym początkiem jest dla mnie „Myszy i ludzie” Johna Steinbecka mająca zaledwie 120 stron. Próbujmy, by przekonać się, czy to jest to, co lubimy, ale też nie zmuszajmy się i nie wyczuwajmy presji, odbierając sobie przyjemność z tak pięknej czynności, jaką jest czytanie.
PS. Nie zapominajmy również, że „Harry Potter” czy „Władca Pierścieni” również jest pewną formą klasyku!