Biorąc do rąk pierwszy tom Darów Anioła nie przypuszczałam, że cała seria stanie się jedną z moich ulubionych, do której będę wracać tak często, jak do Harry’ego Pottera. Widząc, jakim sukcesem zaczęła cieszyć się cała seria o Nocnych Łowcach zaczęłam niecierpliwie wyczekiwać jej adaptacji.
Oczywiście doczekałam się nie tylko filmu, ale także serialu, które są strasznie krytykowane przez wielkich znawców kina i chyba też literatury. Spotykałam się z opiniami „jak można było nie dać tej sceny”, „co za marna aktoreczka z tej czy tamtej” itp. Owszem różne są gusta i o nich raczej nie powinno się rozmawiać, a jeśli chodzi o krytykę to pasowałoby żeby była ona konstruktywna, a nie „nie podobało mi się, bo nie”. Osobiście uważam, że serial jest lepszy od filmu, ale tego ostatniego także nie przekreślam, bo zwyczajnie mam do niego sentyment. Niestety, a może raczej –stety prawda jest taka, że serial nigdy nie przebije słowa pisanego.
Przede wszystkim serial jest adaptacją książki, więc wiadomo, że do niektórych spraw scenarzyści podeszli inaczej niż życzyliby sobie tego czytelnicy. Owszem zrozumiałe jest, że nie można przenieść całej sagi na ekrany telewizorów, bo jeden odcinek trwałby pewnie dwie godziny (co nie byłoby takie najgorsze), ale pewne serialowe kwestie mogą drażnić m.in Hodge, który pasował mi bardziej na takiego Gilesa z Buffy niż blondwłosego przystojniaka, jakim jest w serialu, czarnoskóry Luke (to akurat było dobre posunięcie) czy ślub Aleca, który mnie samą mało nie przyprawił o kołatanie przedsionków, komór i nie wiem czego jeszcze.
Akcja książkowa nie dzieje się tak szybko, jak ta serialowa. Odbiorcy mieli czas na to żeby oswoić się z pewnymi kwestiami, przemyśleć je, a nawet przetrawić. W tym momencie mamy do czynienia z drugim sezonem serialu, a tu już pojawił się Sebastian (no kurcze nie zdążyłam nacieszyć się Maxem!) i pewnie niedługo przyjdzie się pożegnać z najmłodszym Lightwoodem, co dla mnie będzie okropne i pewnie będę wyła jakby mi wybili pół rodziny.
Jest jeszcze kwestia emocji. O ile w książce są one tak wyczuwalne, a charakter postaci w pełni oddany i pozwalający na pełne wyobrażenie poszczególnych bohaterów, to serialowi aktorzy nie zawsze umiejętnie potrafią odzwierciedlić swoje książkowe pierwowzory (naturalnie nie ma nic do zarzucenia Mattowi i Harry’emu – tego ostatniego ubóstwiam, ale jeszcze nie na tyle żeby stawiać mu ołtarzyki. Wszystko przede mną).
Mimo że Shadowhunters nie są w stanie żadną mocą pokonać książki (naprawdę nie wiem, co musiałoby się stać żeby było inaczej), to naprawdę się cieszę, że Constantin Film oraz Wonderland Sound and Vision zdecydowali się wyprodukować ten serial. Dzięki temu osoby, które nie przepadają za czytaniem, a lubują się w klimatach fantastycznych mają okazję poznać świat Nocnych Łowców. Poza tym brakowało takiego demonicznego serialu, który nie przypomniałby Supernatural, a choć odrobinę oddawał klimat Buffy Postrach Wampirów.