Uwaga! Artykuł może zawierać ślado… całe hałdy spojlerów!
Od zawsze wolałam książki od seriali i filmów, ale i ja czasem coś obejrzę. Uwielbiam fantastykę i SF wiadomo było, że gdy zechcę coś obejrzeć, wybór padnie na coś związanego z tymi gatunkami. Powiem szczerze, że nie oglądałam jeszcze aktorskiego fantastycznego serialu. Ile seriali animowanych oglądanym na Fox Kids nie zliczę. Czas jednak na coś dla dorosłych.
Pierwszym moim wyborem był Daredevil. Zaczęło się nawet przyjemnie, nie powiem. Ale im bardziej w las, tym gorzej. Skończyło się na tym, że nie dotrwałam do końca drugiego sezonu, tak zaczął mnie nudzić. Uroda głównego bohatera nie zatrzymała mnie niestety przy ekranie na dłużej. Później zobaczyłam, co do zaoferowania ma Jessica Jones. Główna bohaterka była niezwykle irytująca, ta jej relacja z Kilgravem była niestrawna. Nikt, absolutnie nikt mnie tam nie ujął, nikt nie uzyskał mojej sympatii, sama fabuła nie zasłużyła na moje dłuższe zainteresowanie. Ale te seriale były przeciętnie złe, do szybkiego zapomnienia. Za to ten, o którym opowiem, jest tak zły, że aż obraźliwy.
Luke Cage. Pojawił się wcześniej u Jessiki Jones, ale oprócz tłuczenia się z nią w pościeli i nie tylko za wiele nie wniósł. Zacznijmy może od charakterystyki głównej postaci. Otóż wspomniany Luke jest wielkim, czarnym, spokojnym, silnym, mężczyzną. Koniec. Aaaa! Nie. Z obu seriali dowiedzieliśmy się, że jest świetny w łóżku. Tę postać determinują cechy fizyczne. Na początku ma jakiś charakter, przejawia oznaki współczucia, sympatii, ale później budzi się w nim wkurzony, samolubny, niemyślący, kiedyś skrzywdzony, wielki człowiek. Ach i tyle w nim patetyczności, wyniosłości, że mam wrażenie, iż to nie mięśnie tworzą jego sylwetkę, ale zwyczajnie się nadął.
Luke jest zbiegłym więźniem, pracuje na dwie zmiany u Popa w salonie fryzjerskim, oraz w klubie. W obu miejscach główny bohater pracuje na najmniej płatnych zajęciach, bez umowy. W związku z tym ledwo wiąże koniec z końcem i wiecznie zalega z opłatami u właścicielki mieszkania, które wynajmuje. Ma nadnaturalne zdolności, ale woli zostać w cieniu. Nie rzuca się w oczy, dopóki jeden z chłopaków Harlemu nie kradnie szefowi mafii gotówki. Pop, powołując się na wspólną przeszłość ze wspomnianym szefem mafii (Cornell „Cottonmouth” Stokes), chce wytargować darowanie życia dla chłopaka. Niestety jeden z podwładnych okazuje się zbyt nadgorliwy i rozwala salon fryzjerski oraz zabija Popa.
I tu właśnie zaczyna się zabawa. Otóż Luke sobie ubzdurał, że za śmiercią swojego pracodawcy i przyjaciela stoi Stokes. Bzdura totalna. Dzięki niemu w salonie fryzjerskim była strefa wolna od mafii, Pop nie płacił haraczu, Cornell natychmiast zrzucił mordercę dawnego przyjaciela z budynku, opłacił jego pogrzeb. Ja rozumiem, protagonista był rozgoryczony i chciał na kogoś zwalić winę, ale Stokes nie był absolutnie niczemu winny. Oczywiście był szefem mafii, która gnębiła Harlem, ale przyjrzyjmy się, czy usunięcie Cornella, zmieniłoby cokolwiek? Nie! Zaraz zaczęłyby się na dzielnicy walki gangów o władzę. Natura nie znosi pustki i zaraz ktoś chciałby zająć wolne miejsce.
Cage nie chciał zabić przeciwnika. Chciał wsadzić go do więzienia. W tym celu rozwalał miejsca przechowywania pieniędzy mafii, aby mogła je znaleźć policja. W pierwszym sezonie nawet parę razy policja aresztowała antagonistę i jego kuzynkę (która była radną i wspólniczką w przestępstwach), ale w następnym odcinku zostawali oni wypuszczani, bo nie ma dowód, albo te były niewystarczające. Nie wiem, jakie dowody były im jeszcze potrzebne? Pieniądze, broń, narkotyki, nawet zeznania barmanki, to wszystko za mało. Po jakimś czasie miałam dość tej huśtawki kajdanki – wypuszczanie.
Miałam dość tego porównywania siusiaków Luke’a i Cornella. Co się spotkali, to tylko szczekali, zamiast po męsku, sprać sobie twarze. Rozbawiła mnie scena, gdzie Cage wchodzi do klubu mafioza, rozwala jego osiłków, grozi szefowi mafii, a potem wychodzi. Rozumiem, bohater nie chciał zabijać, ale mógł nim chociaż rzucić o ścianę, spoliczkować… przemówić w języku, który antagonista zrozumie. Tak naprawdę to mógł rozwiązać nurtującą go sprawę w jednym odcinku.
Co gorsza, każda jego akcja pośrednio uderza w mieszkańców. On nie robi nic dla ich dobra. Kieruje się swoją dumą, misją, czy co więcej. Wiecie, do tego jest „zosią samosią”, sam musi dźwigać ciężkie brzemię i tak dalej.
Po jakimś czasie pojawia się drugi przeciwnik, który jest tak świrnięty, tak niepoukładany, że szkoda słów. Gdzie się pojawia, tam sieje zniszczenie i chaos. Nie wiem jakim cudem nikt go nie złapał i nie zakuł w kajdanki albo i nie zamordował. W ogóle nieporadność policji jest wzruszająca. Nie umie żadnej sprawy przeprowadzić tak, aby doprowadzić do postawienia zarzutów. Nie wiem, po co oni są.
Podobnie jak mieszkańcy Harlemu. Są jak te chorągiewki. Raz kochają radną (o której wspominałam), później po odkryciu pieniędzy i broni w jej biurze, nienawidzą ją, aby zaraz za nią iść, po wypowiedzeniu paru gładkich słówek. Tak jest w głównym bohaterem. Raz go kochają, zaraz życzą mu śmierci, aby za chwilę pomagać mu w ucieczce przed policją.
Z akcją jest ciężko. Wiecie, jeśli robi się serial o bohaterze, który rzuca ludźmi jak lalkami, to ciężko wymyślić jakieś sensowny scenariusz walk. Rozumiem, tutaj nie było miejsca do popisów. Z drugiej strony, jeśli ktoś nastawia się na akcję, to radze inny serial. Tutaj nie ma akcji, jest tylko nadęcie.
Na koniec troszkę o bohaterach… może zacznę od policjantki? Swoją przygodę z Luke’iem zaczyna od nocy w klubie. Para szybko ląduje w łóżku, po czym wątek zostaje ucięty. Ona go później gania, ale już mówiłam, że tutaj policja guzik może, a on ją zlewa ciepłym moczem. Niestety dla mnie to wygląda na urażoną kobiecą dumę. Szkoda, bo ta postać, jak wszystkie inne, nie została rozwinięta w żaden sposób. Właściwie na początku niby zanosi się, że ona będzie ważna w serialu, ale nic z tego. Miota się, rzuca na oskarżonych, sama nie wie, o co jej chodzi.
Mafia. Antagonista – podoba mi się jego śmiech, naprawdę. Poza tym ma jakiś charakter i zasady, co się ceni. Muzykę, która leci w jego klubie, także uwielbiam. Dla niej samej warto się przemęczyć z resztą. Nie jest to coś, czego słucham na co dzień, ale dość przyjemne. Podobał mi się jeszcze głos jego prawej ręki. Niestety tutaj mamy do czynienia ze stereotypowymi bandziorami. Nic do opowiadania.
Claire Temple – zawodowa pielęgniarka, która występuje w KAŻDYM serialu Marvela. Daredevil, Jessica Jones, Iron Fist i tutaj ona się pojawia. A kiedy? Gdy Stokes załatwia naboje zwane „Judasz”, mogące przebić skórę Luke’a. Cóż za przypadek! Ona też niestety też nie jest silną postacią w tej farsie, lata za protagonistą jak piesek.
Nie będę pastwić się dalej, choć mogę tak długo. Temu serialowi brakowało wszystkiego, za co kocham filmowe produkcje Marvela. Kino to znajdowałam jako lekkie, z poczuciem humoru, bez nadęcia i niepotrzebnej dramy. Nie było niczym więcej, jak pospolitą rozrywką i nie udawało niczego ponadto. Tutaj mamy coś zupełnie odwrotnego. Ciężko, mozolnie opowiedziana historia, która nie wiadomo do czego zmierzała, napompowani, sztampowi i nudni bohaterowie. O jakimś dowcipie można było zapomnieć.
Komiksów nie czytałam. Przyznaję się bez bicia. Jednakże mój przyjaciel, który pasjonuje się nimi, powiedział, że ten serial jest zwyczajnie nieudany, nie za bardzo przypomina papierowy odpowiednik. Ja nie zamierzam tego zdania weryfikować, jeśli chcecie – proszę bardzo.