Dzisiaj mamy dla Was fragment naszego patronatu od wydawnictwa Jaguar – First Last Kiss Bianca Iosivoni.
Rozdział 1
Elle
– Luke, jeśli zaraz nie otworzysz tych cholernych drzwi, zrobię ci krzywdę!
Kolejny raz waliłam pięściami w drewniane drzwi, co najmniej jakby goniło mnie stado zombie, a jedynym schronieniem przed nimi było właśnie to mieszkanie. Na samą myśl o tym parsknęłam śmiechem. Tak jakbym wówczas mogła szukać schronienia u Luke’a i chłopaków… Na pewno nie. A już z pewnością nie na kacu i nie po dwóch godzinach snu – obudzono mnie wbrew mojej woli i niewyspanie powoli dawało o sobie znać, bo z każdym uderzeniem w drzwi coraz bardziej bolała mnie głowa.
Mimo to nadal dobijałam się do mieszkania, byłam już bliska potraktowania ich wściekłym kopniakiem. Pomarańczowa dynia z papieru, z namalowanym przerażającym uśmiechem, spadła właśnie z korkowej tablicy na podłogę. Za chwilę pierwsze osoby zaczną pewnie wystawiać głowy ze swoich pokojów, pytając, dlaczego robię takie zamieszanie. Może scenariusz z wściekłymi zombie nie był w sumie taki absurdalny, tyle tylko że jedynym zombie byłam tu ja, gotowa kogoś pożreć lada chwila.
W końcu usłyszałam w środku kroki.
Nareszcie.
Kilka sekund później otworzyły się drzwi.
Zanim Luke zdążył coś powiedzieć, przecisnęłam się obok niego i weszłam do środka. Zaraz po tym odwróciłam się.
– Cześć, dupku – przywitałam mojego najlepszego przyjaciela. – Co z naszą umową, że nie będziesz sypiał z moimi przyjaciółkami?
– Tobie również dzień dobry, słoneczko. – Luke zamknął drzwi i oparł się o nie, cały czas szeroko ziewając. Potem zlustrował mnie całą spod na wpół przymkniętych powiek i uniósł znacząco brwi. Jak gdyby mój pośpiesznie skompletowany strój, składający się z podkoszulka, dżinsów i botków, był czymś niezwykłym i wartym jego uwagi.
W rzeczywistości to on robił właśnie małe show, występując przede mną prawie nago. Miał na sobie jedynie czarne bokserki, tak obcisłe, że przy najlepszych chęciach nie pozostawiały miejsca na jakiekolwiek domysły. Uzupełnieniem tego był jego opalony tors i wytrenowane mięśnie, które aż nazbyt dobitnie przypominały mi, że stypendium sportowe dostał nie tylko za swój czarujący uśmiech. Szybko oderwałam wzrok od tego superciała i spojrzałam Luke’owi w twarz.
Jego ciemne blond włosy były potargane i wpadały mu do oczu, które, mimo wczesnej pory, świeciły tak intensywnym błękitem, że za samo to najchętniej dałabym mu siarczystego kopniaka. Nikt nie powinien z samego rana tak dobrze wyglądać. To powinno być karalne. A on nawet jeszcze się nie ogolił i brzmiał tak ciężko i sennie, jak gdyby dopiero co wstał z łóżka.
Jego zdolności krasomówcze najwyraźniej jednak na tym nie ucierpiały.
– Nie sądziłem, że tak szybko za mną zatęsknisz, Elle.
– Chciałbyś.
Już miałam odpowiedzieć mu tyradą, której tak szybko by nie zapomniał, gdy usłyszałam ciche miauknięcie. Trójkolorowy kot zmierzał właśnie w moim kierunku, patrząc na mnie wyczekująco, jednocześnie jednak zachowując należyty dystans w stosunku do Luke’a. Moja wściekłość momentalnie stopniała.
– Cześć, Pieszczochu. – Ukucnęłam i wzięłam kota na ręce. Jak na komendę zaczął mruczeć, a pod palcami poczułam delikatne warkotanie.
Luke prychnął pogardliwie.
– No jasne.
Tylko mnie jeszcze regularnie gryzie. W zasadzie Pieszczoch lubił każdego. Każdego poza Lukiem. Oficjalnie trzymanie zwierząt w naszym akademiku było zabronione, ale przypadek współlokatora Luke’a, Dylana, był na tyle osobliwy, że kierownictwo akademika okazało łaskę i pozwoliło Dylanowi zatrzymać kota. Prawdopodobnie dlatego, że pani Peterson, która o wszystkim tu decydowała, miała ogromną słabość do tych puszystych zwierzaków.
– Po prostu zna się na ludziach.
Po raz pierwszy rozejrzałam się po pokoju. Jeśli chodzi o rozkład, był taki sam jak w mieszkaniu piętro wyżej, które dzieliłam z Tate i – od tego semestru – z Mackenzie, rudowłosą studentką wiedzy o teatrze i muzykologii.
Przełożyłam sobie Pieszczocha na ramię, minęłam kanapę i podeszłam do okna, żeby podnieść rolety. Gdy pierwsze promienie słońca wpadły do pokoju, Luke jęknął boleśnie. I dobrze mu tak.
– Gdzie jest Dylan?
Westchnął, przecierając sobie oczy.
– Pewnie w pracy w klinice weterynaryjnej. Szkoda że nie może tam zabierać tego cholernego dachowca.
– Nie zwracaj na niego uwagi, Pieszczochu – szepnęłam i pocałowałam kota w głowę. – Jest tylko zazdrosny, bo wszystkie kobiety kochają ciebie, a nie jego.
Jakby na potwierdzenie moich słów kot miauknął, po czym zaczął się wiercić. Puściłam go, a on pomaszerował z powrotem do pokoju Dylana, gdzie miał swoje posłanie. Mogłabym przysiąc, że na odchodnym rzucił jeszcze Luke’owi pogardliwe spojrzenie.
Od kiedy wprowadził się tu Dylan ze swoim kotem – poprzedni współlokator Dylana był fanatykiem czystości i Dylan był zmuszony się przeprowadzić – między Lukiem i Pieszczochem zawiązała się trudna relacja, oscylująca między miłością i nienawiścią. Gdy Pieszczoch, a w zasadzie Pieszczoszka, był jeszcze kociakiem, sądzono, że to kocur i dano mu męskie imię. Teraz, przy jego temperamencie, nikt by się już co do płci nie pomylił, a Luke wielokrotnie miał okazję odczuć te babskie fochy na własnej skórze. Zazwyczaj było mi go z tego powodu szkoda, ale nie dzisiaj. Nie po tym, jak po zdecydowanie za krótkiej nocy wyrzucono mnie z łóżka o wpół do siódmej rano. W sobotę. I to za co?
– Dobra, casanovo. – Oparłam dłonie na biodrach i obdarzyłam go najbardziej przenikliwym spojrzeniem, na jakie mimo piekielnego bólu głowy mogłam o tej porze się zdobyć. – Mieliśmy umowę. Ty nie bzykasz moich przyjaciółek, a ja nie sypiam z twoimi kumplami. Już zapomniałeś?
Luke otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale ja dopiero się rozkręcałam.
– Zgadnij, kto godzinę temu zapukał do moich drzwi.
– Najwidoczniej nie była to kostucha – odpowiedział oschle.
– Ha! Chciałbyś! To była Amanda. Przypominasz sobie Amandę? Mniej więcej mojego wzrostu, brązowe loki, niebieskie oczy, zawsze w dobrym humorze, ale, wyobraź sobie, dzisiaj wyjątkowo nie. Bo właśnie wypłakiwała sobie oczy, bo jakiś idiota ją przeleciał, po czym zniknął jak gdyby nigdy nic w środku nocy. Coś ci to mówi?
Luke mrugnął, po czym podniósł wolno rękę i wyciągnął ją w moim kierunku.
– Co ty właściwie masz na sobie?
– Co? – Spojrzałam po sobie. Po tym, jak przez niekończące się minuty zaopatrywałam Amandę w chusteczki higieniczne i wysłuchiwałam jej narzekania, jakim dupkiem jest Luke, wyciągnęłam z szafy pierwszy lepszy podkoszulek. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na nadruk, który widniał na białym tle: była to panda w stylu anime, patrząca przed siebie wielkimi oczami. Pod rysunkiem był napis: Dead cute. Podniosłam głowę i spojrzałam na Luke’a. – Nie próbuj zmieniać tematu.
– Sorry, Elle – jego uśmiech zadawał kłam słowom – ale w tej bluzce wyglądasz na dwanaście lat.
– Co proszę? – Wzięłam szybki oddech, zdołałam jednak pohamować moje oburzenie. Ten niemożliwy koleś wiedział doskonale, jak mnie dotknąć, ale tym razem nie uda mu się mnie sprowokować. Sprawa była poważna. – Przestań się tak szczerzyć! – fuknęłam. – Przynajmniej potrafiłam utrzymać go dzisiejszej nocy w spodniach. W przeciwieństwie do ciebie.
– Go? – Luke spojrzał na mnie. Kąciki jego ust drżały. – Czy jest coś, co chciałabyś mi wyznać?
Warknęłam tylko.
– Już dobrze, dobrze. – Uspokajająco podniósł obie dłonie. – Czy chciałabyś napić się kawy, o cudowna, najlepsza i najpiękniejsza z kobiet?
– Oszczędź sobie tych słodkich frazesów… Wow, chwileczkę. Czyżby użył przed chwilą tego magicznego słowa na k? W jednej sekundzie całkiem się obudziłam, zapomniałam nawet o tępym dudnieniu w potylicy.
– Doskonale wiesz, że chcę. Ale to jeszcze nie znaczy, że z tobą skończyłam.
Zachichotał, ale odgłos mielenia kawy prawie kompletnie to zagłuszył. Jak na aneks kuchenny w mieszkaniu studenckim kuchnia chłopaków była zadziwiająco dobrze zaopatrzona. Głównie za sprawą Luke’a, który jako jedyny z trzech lokatorów potrafił gotować – i do tego chętnie to robił. Półki uginały się od talerzy, filiżanek i garnków, pod blatem roboczym stała skrzynka piwa i olbrzymi zapas napojów energetyzujących, które nie mieściły się w małej skądinąd lodówce. Nad płytą grzewczą wisiała półka, na której stały najróżniejsze słoiczki i puszki, w których oprócz pieprzu i soli znajdowały się najrozmaitsze przyprawy, których nazw nawet nie potrafiłam wymówić.
Luke wyciągnął z lodówki jajka i bekon, chwycił patelnię i zaczął, jakby było to sprawą najnaturalniejszą w świecie, przyrządzać śniadanie. Prychnęłam cicho. Każdy w kampusie wiedział o Lucasie McAdamsie trzy rzeczy:
Po pierwsze: Że należał do najlepszych biegaczy przełajowych w swojej drużynie.
Po drugie: Że był dobrym kucharzem, nawet jeśli chodziło o coś tak prostego jak jajecznica na bekonie.
Po trzecie: Że był beznadziejnym przypadkiem casanovy. To był cud, że nie przeleciał jeszcze całego college’u.
Już tylko z udawaną niechęcią usiadłam na jednym z hokerów przy wyspie kuchennej i odsunęłam na bok rzeczy, które piętrzyły się na blacie. Wydrukowane materiały do pracy domowej Luke’a, złożoną gazetę – zważywszy że leżała stroną o gospodarce do góry – najpewniej należała do Trevora, i naładowany do granic możliwości plan zajęć. Hmm. Trudno było powiedzieć, czy należał do Dylana, czy do Trevora. Ponieważ zaraz obok niego leżał paragon kasowy, który potwierdzał zakup karmy dla kotów, stawiałam na Dylana.
Jak z niebytu pojawiła się przede mną ogromna filiżanka. Poczułam zapach świeżo zmielonych ziaren i w skrytości ducha przeklęłam Luke’a. Nawet nie próbując, wiedziałam, że przyrządził kawę tak, jak lubiłam: z niewielką ilością mleka i olbrzymią ilością cukru.
Oczy Luke’a błyszczały wyczekująco, aż wezmę do rąk filiżankę i upiję z niej łyk. Była tak dobra, że nieomal zamknęłam oczy i westchnęłam z rozkoszą, ale nie chciałam dać mu tej satysfakcji. A przynajmniej jeszcze nie teraz, chociaż coraz trudniej było mi być na niego złą.
Zresztą sam Luke postanowił pójść na ustępstwo, bo mieszając jajecznicę na patelni, odchrząknął cicho i powiedział:
– Przepraszam, OK? Nie wiedziałem, że się przyjaźnicie.
– Nie przyjaźnimy się i teraz już na pewno nie będziemy. Ale przecież chodzi z nami na zajęcia z literatury, durniu – przypomniałam mu i wyciągnęłam rękę, żeby dosięgnąć szuflady ze sztućcami, nie wstając z krzesła. Hoker niebezpiecznie się zachybotał, ale za drugim razem się udało. – Muszę z nią napisać pracę i byłoby dużo przyjemniej, gdybyśmy były w dobrych stosunkach. Jak myślisz, jak to teraz będzie wyglądało, hmm? – Odchyliłam się do tyłu i wycelowałam w niego nóż. – Jeśli teraz przy każdym naszym spotkaniu będę musiała wysłuchiwać, jakim to jesteś dupkiem, bo nie potrafiłeś utrzymać małego Luke’a w spodniach, pożałujesz tego. Zrozumiano?
Rzucił mi rozbawione spojrzenie.
– Mówisz o nim „mały”, bo nie miałaś jeszcze okazji zobaczyć go w akcji, skarbie.
– Wow, ostatniej nocy twoje ego urosło jeszcze bardziej niż zwykle.
Luke nic nie odpowiedział, ale jego uśmiech wystarczał za odpowiedź. Drań nie żałował tego, co się stało, nawet w najmniejszym stopniu. Nic dziwnego, on się zabawił, podczas gdy ja musiałam stawić czoła konsekwencjom jego zachowania w postaci kolejnej użalającej się nad sobą ofiary jego chuci. Znowu. Przy czym oboje chcieliśmy tego uniknąć, kiedy dwa lata temu zawarliśmy między sobą umowę.
Luke postawił przede mną talerz z jajecznicą i bekonem, potem wziął drugi dla siebie i usiadł koło mnie. To był nasz poranny rytuał, ilekroć nasze plany zajęć na to pozwalały. Raz spróbowałam sama coś ugotować, ale skończyło się to wielką katastrofą, a ponieważ w moim mieszkaniu nie było nawet przyzwoitego ekspresu do kawy – to słowa Luke’a, nie moje – codziennie rano przychodziłam do jego mieszkania, a on szykował dla nas kawę i śniadanie.
– Czy było aż tak źle? – w jego głosie dało się usłyszeć odrobinę skruchy.
Nie wiedziałam, czy powinnam się roześmiać, czy raczej go kopnąć.
– Przynajmniej Tate od razu jej nie zabiła, kiedy obudziła nas z samego rana – wymamrotałam i wsunęłam widelec z jajecznicą do ust. Jeśli istniał ktoś, kto rano przed kawą miał jeszcze gorszy nastrój niż ja, to była to moja najlepsza przyjaciółka. Zadziwiające, że własnoręcznie nie wyrzuciła Amandy na korytarz.
– Hej. – Luke trącił mnie ramieniem. – Przykro mi, Elle.
W sumie dobrze że nie miał brązowych oczu, bo wtedy spojrzenie zbitego psa miałby opanowane do perfekcji. Zamiast tego jego oczy błyszczały bezczelnie intensywnym błękitem, co przypominało mi o tym, że w żadnym razie nie miałam przed sobą bezbronnego szczeniaka. Raczej wyrośniętego kundla, który wskakiwał na wszystko, co nie zdążyło przed nim uciec na drzewo.
– Już dobrze – wymamrotałam. – Jeśli podczas naszej wspólnej pracy zacznie na ciebie narzekać, nagram to po prostu komórką i ci puszczę. W nocy. Z funkcją repeat. Udławił się kęsem i musiał odkaszlnąć.
– Jesteś bez serca.
Uśmiechnęłam się tylko i upiłam duży łyk ze swojej filiżanki. Mmm. Tylko w Starbucksie mieli lepszą kawę. Jeśli Luke nie zrobi kariery sportowej, będzie zawsze mógł założyć kawiarnię albo restaurację.
Przyglądałam mu się z namysłem z boku.
– Dlaczego właściwie tak zniknąłeś?
Nie żeby było to w jego wykonaniu coś nowego. Luke miał opinię playboya, ale oprócz tego był również słynny z tego, że następnego ranka po cichutku się ulatniał, najlepiej zanim jeszcze jego partnerka się obudziła.
– Śpieszyłem się na trening – odpowiedział, wzruszając ramionami.
Uniosłam brwi.
– W środku nocy? W sobotę? Na kacu?
– Chętnie biegam nocą i wcześnie rano. Poza tym ja nigdy nie mam kaca, cukiereczku.
– Chyba sam w to nie wierzysz. A co było na domówce u Patricka Benforda w listopadzie zeszłego roku? Byłeś tak narąbany, że Trevor praktycznie musiał zanieść cię do domu.
– Szkoda że tego nie pamiętam. Ale to był jeden jedyny kac w całym semestrze. Jedyny, czego z pewnością nie można powiedzieć o tobie.
Rzeczywiście częściej budziłam się na kacu niż mój najlepszy przyjaciel, chociaż pił i imprezował więcej ode mnie. I co z tego. Dzięki temu w ogóle się do siebie zbliżyliśmy, powinniśmy być za to sobie wdzięczni. Ja w każdym razie byłam.
Na mojej pierwszej imprezie w college’u wlałam w siebie tyle różnych płynów, że z trudem utrzymywałam się na własnych nogach. Luke’a prawie w ogóle jeszcze wtedy nie znałam, mimo to razem z Tate zaprowadził mnie do pokoju i położył do łóżka. I chociaż z całą pewnością miał wtedy lepsze rzeczy do roboty, został u nas całą noc i podtrzymywał mi włosy, kiedy wymiotowałam. Następnego ranka wybrał się na zakupy, zapełnił naszą lodówkę różnymi pysznościami i przygotował dla mnie i Tate specjalne śniadanie na kaca.
Może i Luke w stosunku do kobiet, z którymi sypiał, zachowywał się jak kompletny dupek, ale jeśli miało się go za przyjaciela, można było mieć pewność, że w sytuacji kryzysowej zawsze będzie cię wspierał. I koniec końców tylko to się dla mnie liczyło.
– A tak na marginesie, do tej pory nie wiem, kto po imprezie u Benforda rozebrał mnie aż do bokserek, a potem przykrył.
Prawie zakrztusiłam się kawą.
– To był Trevor.
– Bzdura. – Luke znowu trącił mnie ramieniem. – On pozwoliłby mi spać twarzą na podłodze. A Dylan tylko by mi jeszcze dokopał, gdyby był wtedy w pobliżu.
– Z pewnością – odpowiedziałam ironicznie.
Dużo można było powiedzieć o Dylanie Westbrooku, ale nie to, że był brutalny. Facet był książkowym pacyfistą. Do tego miał przymus pomagania wszystkim naokoło i pomógłby Luke’owi nawet w czasach, kiedy go nienawidził. Na szczęście te czasy minęły, a ja i Tate nie musiałyśmy już uważać, żeby nie zostawiać ich razem w pokoju. Gdzieś coś trzasnęło. Luke i ja rozejrzeliśmy się po pokoju, a nasze spojrzenia spotkały się przy jedynych drzwiach prowadzących do salonu, które pozostawały jeszcze zamknięte. Hałas się już nie powtórzył, zamiast niego dobiegł nas jedynie stłumiony śmiech. Jednoznacznie należący do kobiety.
– Wygląda na to, że Trevor ma towarzystwo – stwierdziłam lakonicznie i nałożyłam sobie na talerz jeszcze trochę jajecznicy.
Luke wykrzywił twarz w grymasie.
– Dobrze, że nie było mnie tu w nocy.
– Auć… Czyżby skończyły ci się zatyczki do uszu, kochanie?
Nie zdążył nic na to odpowiedzieć, bo w tym samym momencie drzwi do pokoju Trevora otworzyły się. Wyszła z nich ładna rudowłosa kobieta w lekko pogniecionej czarnej sukience. Kiedy nas zauważyła, jej policzki przybrały ten sam kolor, jaki miały włosy. Luke uniósł dłoń w geście pozdrowienia, jak gdyby był to da niego codzienny widok, a ja obdarzyłam nieznajomą uśmiechem. Wyglądała młodo, prawdopodobnie była z pierwszego semestru i nie miała najmniejszego pojęcia, że trafiła do jaskini lwa. Albo raczej lwów, bo jeśli chodzi o liczbę zaliczonych panienek, Trevor ustępował Luke’owi tylko w niewielkim stopniu. Może po prostu był trochę bardziej wybredny.
Trevor szedł parę kroków za dziewczyną. W przeciwieństwie do Luke’a był już kompletnie ubrany – miał na sobie dżinsy, luźną koszulę i wypastowane na połysk buty. W tym ubraniu, nawet ze swoją ciemną brodą, wyglądał wypisz wymaluj jak student finansów i zarządzania. Przywitał nas lekkim skinięciem głowy i odprowadził swoją… przyjaciółkę do drzwi, żeby ją tam pożegnać. Jedno trzeba było mu i Luke’owi przyznać – dziewczęta, które owijali sobie wokół palca, były bez wyjątku bardzo ładne. Jeśli dobrze sobie przypominałam, jedna z byłych Luke’a, która prześladowała go jeszcze przez długie miesiące po spędzonej z nim nocy, występowała teraz w najnowszej serii America’s Next Top Model. Jak ona się nazywała? Lizzy? Lilly? Nieważne. Można było mieć tylko nadzieję, że na końcowym pokazie w dosłownym znaczeniu tego słowa powinie jej się noga. Trevor wrócił od drzwi już sam, rzucił okiem na nasze śniadanie i podszedł do ekspresu do kawy.
– Co tym razem przeskrobał?
– Przespał się z Amandą Leeroy. Z naszych zajęć z literatury.
Trevor przez chwilę patrzył na mnie zamyślony.
– Ładna z loczkami?
Skinęłam twierdząco głową.
– Dobijała się do naszych drzwi o wpół do siódmej rano.
– Auć. Żyje jeszcze?
– Och, ja jej nic nie zrobiłam. Ale nie biorę odpowiedzialności za to, co wydarzyło się po moim wyjściu.
– Dziwi mnie, że trzymasz jeszcze Luke’a przy życiu. – Trevor stuknął się ze mną filiżanką i upił łyk swojej kawy. – Chyba nie miękniesz, Elle?
Przez chwilę obserwowałam Luke’a z boku, po czym wzruszyłam ramionami.
– Może jeszcze go potrzebuję. A jeśli nie, zawsze mogę przecież pewnego pięknego dnia uciąć mu jaja.
– Hej! – zaprotestował Luke, ale jego głos został zagłuszony dobiegającym z mojego telefonu refrenem piosenki Little Mix Down & Dirty.
Zaskoczona wyciągnęłam smartfon z tylnej kieszeni spodni i popatrzyłam na wyświetlacz. Dźwięk dzwonka był już wyraźną wskazówką, ale zdjęcie mojej siostry rozwiało resztkę wątpliwości. Sadie.
Ze strachu skurczył mi się żołądek. Odwróciłam się na hokerze, tak że pokazałam chłopakom plecy, i dopiero wtedy odebrałam telefon.
– Kto umarł?
– Co? – w telefonie rozległ się zaskoczony głos Sadie. Brzmiała tak samo jak kiedyś, chociaż ostatni raz rozmawiałyśmy ze sobą wieki temu. – Dlaczego niby ktoś miał umrzeć?
Nagle poczułam na plecach coś ciepłego, a w nozdrzach znajomy zapach słońca i morza. Luke nachylił się blisko do mojego ucha.
– Ustawiłaś właśnie ten dzwonek dla swojej siostry? Musisz wszystko mi opowiedzieć.
Walnęłam go łokciem w żebra, a on odskoczył. To, że wszystkie moje ważne kontakty oznaczyłam w telefonie pasującą piosenką, nie musiało być od razu tematem jego kpin. Tym bardziej że po każdej z jego słynnych akcji musiałam zmieniać dzwonek zarezerwowany dla niego.
– Kto to był? – spytała Sadie. Chociaż była ode mnie rok starsza, zapytała jak typowa, ciekawska młodsza siostra.
– Nikt – odchrząknęłam. – I ktoś musiał umrzeć, bo nie jestem w stanie sobie wyobrazić żadnego innego powodu, dla którego miałabyś dzwonić.
Parsknęła śmiechem. Każdy inny członek mojej rodziny zareagowałby na to stwierdzenie świętym oburzeniem, dezaprobująco unosząc brwi, jak miała zwyczaj robić nasza mama, ale ja i Sadie od zawsze nadawałyśmy na jednej fali, szczególnie jeśli chodziło o specyficzne dla nas obu poczucie humoru.
– To samo mogłabym zarzucić tobie, siostrzyczko – skontrowała. – Nie odzywałaś się do mnie całą wieczność.
– Wiem… Przepraszam. – Momentalnie odezwały się moje wyrzuty sumienia i mimowolnie zagryzłam dolną wargę. – W czasie wakacji podróżowałam z przyjaciółmi, a w trakcie semestru mam za dużo zajęć.
Co zważywszy na ilość prac domowych, jakie nam zadawano, nie było wcale przesadą.
– Już dobrze. Możesz się uspokoić: nie dzwonię dlatego, że ktoś umarł. Wprost przeciwnie.
Gwałtownie się wyprostowałam. W jednej chwili zapomniałam o chłopakach, którzy śledzili każde słowo naszej rozmowy.
– Jesteś w ciąży?
– Co? Nie! Boże… – Sadie zachichotała, jak gdyby samo wyobrażenie było absurdalne – ale jestem zaręczona.
Gdybym w tym momencie trzymała jeszcze w dłoni filiżankę, teraz upuściłabym ją na podłogę. Sadie była zaręczona? Do tej chwili nie wiedziałam nawet, że miała chłopaka. A teraz moja o rok starsza siostra chciała związać się na całe życie z jakimś facetem? Czy przykład mamy i Brianny nie wystarczył, żeby ją od tego ostatecznie odwieść?
– Elle…? – w głosie Sadie słychać było zaniepokojenie.
Zamrugałam parę razy.
– Moje gratulacje – wydusiłam z siebie, starając się nadać głosowi choćby odrobinę wesołości. Przez chwilę żałowałam nawet, że zamiast wiedzy o teatrze wybrałam dziennikarstwo. Może wtedy moje gratulacje brzmiałyby trochę bardziej wiarygodnie.
– Dziękuję – zawahała się. – Dostałaś zaproszenie na przyjęcie zaręczynowe, prawda? Nie dałaś żadnej odpowiedzi, ale cieszylibyśmy się, gdybyś na nie przyjechała. Przełknęłam ślinę. W szufladzie mojego biurka leżała wytłaczana koperta z eleganckiego papieru z moim imieniem wypisanym ozdobnymi literami. Dostałam ją już przed paroma tygodniami, ale nawet jej nie otworzyłam, sądząc, że to zaproszenie na jedno z przyjęć mojej mamy albo na jakieś wydarzenie charytatywne. W każdym razie na nic ważnego, gdzie moja obecność byłaby niezbędna. Teraz wiedziałam już, o co chodziło.
I chociaż domyślałam się najgorszego, musiałam zadać następne pytanie. Może dlatego, że miałam w sobie coś z masochistki.
– Gdzie się odbędzie?
– U rodziców. To będzie garden party.
W tej chwili serce biło mi już tak mocno, że aż rozbolała mnie od tego klatka piersiowa, a porcja jajecznicy na bekonie, którą przed chwilą zjadłam, zalegała mi teraz ciężko na żołądku.
Dom. Czy mogłam to zrobić? Czy mogłam wrócić do domu, gdzie mnie nie chciano? Sadie nic o tym nie wiedziała, a jeśli już, to tylko zniekształconą wersję prawdy, którą przedstawiła jej mama. Nigdy jej nie opowiedziałam, co naprawdę wydarzyło się tego wieczoru, bo nie chciałam wbijać klina między nią a naszych rodziców. I dopiero później zrozumiałam, że moje milczenie i przedłużająca się nieobecność miały taki sam wpływ na mnie, jak i na Sadie. Nie telefonowałyśmy do siebie, nie opowiadałyśmy sobie wszystkiego, jak wcześniej. Już od dłuższego czasu miałam wrażenie, jakby mi się wymykała, a gdybym teraz jeszcze nie przyjechała na jej przyjęcie zaręczynowe, więź między nami uległaby ostatecznemu zerwaniu.
– Czy chciałabyś… – zamilkła na moment, żeby za chwilę kontynuować pewniejszym głosem – bardzo bym się cieszyła, gdybyś została jedną z moich druhen, Elle.
W jej głosie było słychać tyle nadziei, że nie miałam serca jej odmówić. Nawet jeśli znaczyło to, że mój powrót do domu i konfrontacja z mamą stałyby się tym samym nieuniknione.
– Z przyjemnością – odpowiedziałam lekko zachrypniętym głosem. – I oczywiście przyjadę na przyjęcie.
– Naprawdę? Och, to super! Cieszę się! To rezerwuję dwa miejsca dla ciebie i twojego chłopaka. Nie mogę się doczekać, żeby poznać Luke’a.
– Luke’a? – powtórzyłam zmieszana. W tym samym momencie kątem oka zaobserwowałam ruch. Luke usłyszał swoje imię i patrzył na mnie wyczekująco.
O cholera.
W pierwszym semestrze wykorzystywałam go jako wymówkę, żeby nie mówić Sadie prawdy o tym, dlaczego nie przyjeżdżałam już do domu na Święto Dziękczynienia i Boże Narodzenie. Powinnam była wiedzieć, że to kłamstwo kiedyś wyjdzie na jaw i będę się z niego musiała jeszcze gęsto tłumaczyć.
– Och… hmm… no więc… nie ma takiej potrzeby – wyjąkałam wreszcie. – Nie jesteśmy już razem – zanim wypowiedziałam to do końca, zdążyłam uderzyć się już bezgłośnie pięścią w czoło. Nie jesteśmy już razem? Czy naprawdę nie mogłam wpaść na coś lepszego? I to teraz, przy Luke’u?
– Co? O nie. – Słychać było, że ta wiadomość nią wstrząsnęła. – Tak mi przykro, Elle. Ale jeśli chciałabyś przyjechać z kimś innym…
– Nie, nie trzeba. Widzimy się w następny weekend. – Lepiej było teraz zamknąć jej usta, zanim wyleje na mnie całe to swoje współczucie z powodu mojego wyimaginowanego rozstania z chłopakiem. Sadie od zawsze była tak cholernie empatyczna, że nie dało się tego normalnie wytrzymać.
– No dobrze, ale gdybyś chciała pogadać, zawsze możesz do mnie zadzwonić – brzmiała tak szczerze i współczująco, że poczułam, jak skręca mi się od tego żołądek. – Cieszę się już na następny weekend. Na razie!
Kiedy odłożyła słuchawkę, tak długo wpatrywałam się w wyświetlacz, aż zrobił się całkiem czarny. Dopiero wtedy zorientowałam się, że cały czas wstrzymywałam oddech i nerwowo zaczerpnęłam powietrza.
Zaręczyny. Czy ona w ogóle wie, na co się pisze? W naszej rodzinie związek na całe życie brano bardzo dosłownie. W ostatnich czterech generacjach nie było przypadku rozwodu, a i wcześniej zezwolono na to tylko dlatego, że cioteczna praprababka Tori zwariowała i została zamknięta w szpitalu dla psychicznie chorych. Ciemna plama w historii naszej rodziny, o której nikt nigdy nie wspominał. Podobnie jak teraz o mnie.
Obróciłam się na hokerze – i spojrzałam prosto w twarz Luke’a. Po Trevorze nie było już ani śladu. Inaczej niż Luke uprzejmie wycofał się do swojego pokoju, żebym mogła swobodnie porozmawiać.
Mój najlepszy przyjaciel pytająco uniósł brwi.
– Czy chciałabyś mi coś powiedzieć?
– Nie. – Wsunęłam smartfon z powrotem do kieszeni spodni i chwyciłam widelec. Wprawdzie straciłam apetyt, ale nie oznaczało to jeszcze, że odpuszczę sobie śniadanie u Luke’a. Nawet wtedy, kiedy było już lekko zimne i musiałam się zmuszać, żeby je przełknąć.
– Więc się rozstaliśmy, tak? – Kąciki ust Luke’a podejrzanie zadrżały. – Nie wiedziałem nawet, że byliśmy parą.
Przewróciłam oczami.
– To skomplikowane.
– Och, czy to nasz nowy status na Facebooku? To skomplikowane?
Zamiast coś mu na to odpowiedzieć, ukłułam go widelcem w ramię.
– Auć. – Teatralnie wykrzywił twarz w bolesnym grymasie i zaczął rozcierać sobie miejsce wyimaginowanej rany. – Z pewnością to jest skomplikowane.
Wbrew sobie roześmiałam się i przez moment zapomniałam o tym, co dla mnie oznaczała dopiero co zakończona rozmowa z Sadie.
– Tak jakbym w ogóle mogła zadawać się z kimś takim jak ty.
– Och, w gruncie rzeczy o tym marzysz. – Luke w świetnym humorze wypił duszkiem swoją kawę. – Ty to wiesz, ja to wiem i reszta świata to wie.
– Czy twoje ego nie ma żadnych granic?
– Nie. – Uśmiechnął się od ucha do ucha. – A powinno?