– Ładnie, prawda?
Teddy odwróciła się i zobaczyła obok bardzo niską dwudziestolatkę. Teddy od razu przyszło na myśl, że ta dziewczyna być może spędziła więcej czasu na czytaniu pod kołdrą Władcy Pierścieni niż na spacerowaniu w słońcu. Pod jej oczami widniały ciemne półkola.
– Jeszcze nigdy nie patrzyłam na San Francisco z tej perspektywy – odparła Teddy, spoglądając na horyzont.
– Ty też jedziesz do Whitfield? – spytała dziewczyna.
Teddy odwróciła się do niej i od razu zaczęła się zastanawiać, czy nieznajoma również jest jasnowidzką. Jej towarzyszka uśmiechnęła się i kiwnęła głową w stronę
bagażu Teddy.
– Łatwo odgadnąć, kto zostaje na kilka miesięcy, a kto przyjeżdża na jednodniową wycieczkę – powiedziała i wskazała na bagaże u swoich stóp i obok innych pasażerów. – A tak przy okazji, jestem Molly Quinn.
Teddy rozejrzała się po pokładzie i doszła do wniosku, że Molly ma rację. Większość otaczających je ludzi była turystami. Pary i rodziny miały ze sobą plecaki, rowery i butelki z wodą – były przygotowane na godzinną lub dwugodzinną wycieczkę po wyspie. Tylko kilka osób miało ze sobą większy bagaż wskazujący na to, że są studentami.
– Jestem Teddy.
Teddy zupełnie inaczej wyobrażała sobie typową studentkę Whitfield. Spodziewała się (no dobrze, obawiała się) grupy dzieciaków w pelerynach, z wysypującymi się z kieszeni kartami do tarota i kryształowymi kulami w dłoniach. Ale Molly, poza tym, że była bardzo blada, wyglądała całkiem normalnie.
– C o sprawiło, że zdecydowałaś się przyjechać do Whitfield? – spytała Teddy.
Molly odwróciła wzrok i zaczęła wpatrywać się w spieniony kilwater promu.
– Nie za bardzo miałam wybór. Albo to, albo więzienie. Okazuje się, że stanowię zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego.
Teddy zaczęła się śmiać, ale uśmiech zamarł jej na ustach, gdy zrozumiała, że to wcale nie był żart.
– Ty? Naprawdę? – Teddy pomyślała, że dziewczyna wygląda na równie niebezpieczną jak mysz.
– No cóż, włamałam się do głównego komputera CIA .
Teddy przyjrzała się jej jeszcze raz. Molly Quinn nie wyglądała na hakerkę. Pewnie blefowała. Teddy przygotowała się na nadejście znajomego uczucia, ale to nie nastąpiło. A potem przypomniała sobie słowa Clinta, że innych jasnowidzów będzie jej trudniej wyczuć. I wtedy stało się coś dziwnego – przed jej oczami pojawił się obraz przypominający krótkie ujęcie z filmu: Molly skulona przed ekranem komputera. Obraz ten zniknął równie szybko, jak się pojawił. Czyżby na chwilę znalazła się w głowie Molly? Chciała tam wrócić i zobaczyć to znowu – czy to było wspomnienie? Oszołomiona spróbowała dowiedzieć się więcej.
– Chciałam się wykazać. – Molly wzruszyła ramionami.
Teddy doszła do wniosku, że nawet mysz mogła przegryźć odpowiednie kable, by zniszczyć system. Nowa znajoma uważnie się jej przyjrzała.
– Niech no zgadnę. Psychometrka?
Teddy nie miała pojęcia, kim jest psychometrka.
Molly mówiła dalej:
– Ja jestem empatką. Wiesz, kto to jest?
Teddy pokręciła głową.
– To ktoś, kto potrafi dostroić się do emocji innych, ale na takim bardzo wysokim poziomie. Czuję, dosłownie, wszystko, co czuje ktoś inny: ból, smutek, radość, znudzenie. Teraz wyczuwam, że jesteś podekscytowana, ale i sfrustrowana, bo nie ogarniasz wszystkich informacji, jakie dostałaś. Nie
martw się. Po przybyciu tutaj większość studentów nie ma pojęcia o byciu medium.
Teddy nie podobało się to, że Molly tak łatwo ją rozgryzła. Nie była przyzwyczajona do rozmawiania o swoich uczuciach z kimkolwiek poza tatą, a nawet wtedy na stole musiały stać naleśniki. Uśmiechnęła się więc tylko i zmieniła temat.
– A w jaki sposób bycie empatką pomogło ci włamać się do komputera?
– Nie pomogło. Mam dyplom z informatyki, więc się na tym znam – odparła Molly. – To oczywiście pomaga. Ale ci koderzy z wyższego szczebla, ci goście pracujący dla CIA … –
Przerwała i pokręciła głową. – Są tacy dumni z tych swoich podstępnych fragmentów kodu, tak zwanych firewalli nie do przejścia. Stają się tak zarozumiali, że to jest aż niedorzeczne. To tak, jakby zostawili odciski palców, dzięki którym ja wchodzę do środka.
Gdy Molly mówiła, Teddy spróbowała ponownie przywołać obraz. Ale tym razem nic się nie stało. Te połączenia, które jeszcze przed chwilą istniały, zniknęły. Nie bez powodu jasnowidze chodzą do szkoły.
– I w jaki sposób cię złapano? – spytała.
– N o cóż, ja też stałam się zarozumiała. Zostawiłam liścik. Taki, wiesz, mówiący: „Ej, skoro mnie się udało, to kto jeszcze może to przeczytać?”. Namierzyli mnie i włamali się do mojego komputera. A potem pojawili się ci goście z Whitfield.
Teddy przyszło do głowy, że może ona i Molly są do siebie bardziej podobne, niż myślała. Czy wszyscy studenci Whitfield wpadali w tarapaty, zanim trafili do szkoły? Zastanawiała się, czy Whitfield to jakaś akademia dla niesfornych millenialsów o paranormalnych zdolnościach. Nie na to się pisała.
Molly zrobiła identyczną minę jak ona. Potem nagle na jej twarzy ponownie pojawił się uśmiech, łagodny, ale pełen napięcia.
– Nie martw się – powiedziała dziewczyna. – Whitfield to naprawdę niesamowite miejsce. Gdyby takie nie było, to bym tu nie wróciła.
Wrociła?
– Byłam tutaj w zeszłym roku przez jeden semestr, ale potem wzięłam urlop ze względu na sprawy osobiste. Na szczęście dostałam jeszcze jedną szansę.
Obie oparły się o poręcz i zaczęły patrzeć na niewielką wyspę porośniętą skarłowaciałymi sosnami i otoczoną stromymi klifami.
– To dom – dodała Molly.
Prom uderzył o pomost. Pasażerowie ruszyli w stronę trapu i zaczęli przygotowywać się do zejścia na brzeg. Teddy z zaskoczeniem odkryła port na tyle duży, że mieścił prom i kilka prywatnych łodzi. W nielicznych sklepach można było kupić bidony, apteczki pierwszej pomocy, kremy z filtrem przeciwsłonecznym, czapki, koszulki oraz wynająć rower, skuter czy kajak. W punkcie informacyjnym kierowano ludzi w stronę szlaków i kempingów. Teddy dostrzegła bar z widokiem na zatokę. Spodobał jej się fakt, że na tej wyspie jest gdzie się upić margaritą.
– To nasz pojazd – powiedziała Molly, wskazując nieoznakowany trolejbus.
Teddy wzięła swoje bagaże. Ruszyła za Molly w stronę wagonu, a potem zamarła. Przed posągową kobietą trzymającą małego czarnego psa zebrała się grupa ludzi. Kobieta była piękna, ale wszystko miała wielkie: fryzurę, piersi, tyłek, uda. Jej grzywka wyglądała jak gigantyczny abażur. Kobieta wrzeszczała.
– Wilson mówi, że tania karma dla psów, na którą go przestawiłeś, wywołuje u niego gazy! Powinien spożywać tylko pokarmy organiczne. I dorzuć probiotyk. Tobie też by się przydał. – Grzywka się zakołysała, gdy kobieta wskazała na mężczyznę. Teddy zgadła, że to właściciel zwierzęcia. – Chce też wrócić do psiego parku! – krzyczała dalej kobieta.
– C … co? – spytał mężczyzna. – Nie, nie wróci tam. Gdy zabrałem go tam po raz ostatni, pogryzł się z…
– To nie była jego wina! Mówi, że ten drugi pies to kompletny dupek. – Postawiła psa na ziemi.
Miała blond włosy sięgające do pasa i falujące, jakby dla podkreślenia każdego słowa. W połączeniu z grzywką i bransoletkami sprawiło to, że Teddy zaczęła się zastanawiać, czy kobieta nie pomyliła drogi. A potem nagle zachciało jej się śmiać. Czy ta kobieta rzeczywiście rozmawiała z psami?
Właściciel zwierzęcia nie wyglądał jednak na rozbawionego. Pociągnął psa w przeciwnym kierunku, gdy zwierzak rzucił się w stronę stada mew.
Kobieta ściągnęła brwi i krzyknęła:
– Wilson, przestań kierować się wyobraźnią! Te ptaki nic ci nie zrobiły! – Mewy wzbiły się w powietrze. – Bardzo proszę – powiedziała, gdy odfrunęły.
Potem zwróciła się do Teddy i przedstawiła jako Jillian Blustein.
– Czyżbyś była współczesną doktor Dolittle? – spytała Teddy, gdy już podała swoje nazwisko.
– No cóż, interesuję się również chiromancją – odparła Jillian, złapała Teddy za rękę i odwróciła ją wnętrzem do góry. – Masz silną linię życia. Albo to ta druga. Nigdy ich nie odróżniam. – Westchnęła pogodnie, jakby nie miało to większego znaczenia. – Ale tak, jestem medium zwierzęcym.
Tym razem Teddy nie umiała powstrzymać śmiechu.
– Przepraszam – powiedziała po chwili. – Pewnie często to słyszysz.
Jillian machnęła ręką.
– Przyzwyczaiłam się. Od samego początku ludzie dziwnie na mnie patrzyli. – Wyrzuciła ręce w powietrze, a frędzle na jej kurtce zafalowały. – Ja. Próbująca wmieszać się w tłum. Wyobrażasz sobie, jaki to był koszmar?
– Mnie też nigdy się to nie udało – przyznała Teddy.
– Idziesz na piechotę czy jedziesz? – spytała Jillian.
– Co?
– Do Whitfield. To niecały kilometr stąd.
– Wygląda na to, że już wiesz, jak się tu poruszać.
Jillian wzruszyła ramionami.
– Przyjechałam kilka godzin temu. To miła trasa spacerowa. Chodź, pokażę ci.
Teddy krzyknęła do Molly, żeby spytać, czy chce do nich dołączyć, ta jednak siedziała już w trolejbusie. Teddy poszła więc za Jillian nieutwardzoną drogą prowadzącą na południe od przystani.
– Jaka jest twoja historia? – spytała Jillian.
– Moja historia? – Teddy wzruszyła ramionami. – Wiesz, psychiczna. Jak się tutaj dostałaś?
Teddy była tak przyzwyczajona do ukrywania prawdy o sobie, że w pierwszym odruchu chciała zmienić temat. Postanowiła jednak, że po raz pierwszy od czasu, gdy pani Gilbert kazała jej coś wymyślić, zachowa się inaczej wobec obcej osoby. Że powie prawdę.
– Wpadłam w małe kłopoty podczas gry w pokera w Vegas. Można powiedzieć, że Clint Corbett wpłacił za mnie kaucję. Zaproponował mi miejsce w Whitfield i je przyjęłam.
Wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź. Jeśli Jillian uzna ją za margines społeczny, to trudno. Weźmie swoje żetony i pójdzie do innego stołu. Ale jej rozmówczyni zrobiła tylko wielkie oczy.
– Clint Corbett osobiście cię zwerbował?
– A co, to jest coś wielkiego?
– To coś bardzo wielkiego – odezwał się ktoś za nimi. – Jest dziekanem.
Teddy odwróciła się i zobaczyła mężczyznę, który właśnie wtrącił się do ich rozmowy. Miał potargane, sterczące włosy przypominające kolce. Wyglądał, jakby przed chwilą wstał z łóżka.
– Masz zwyczaj czajenia się za drzewami? – spytała Teddy. Przekrzywił głowę i przyjrzał się jej.
– Przepraszam, nie chciałem was przestraszyć – powiedział.
– Nazywam się Jeremy Lee. Jestem nowy w Whitfield.
– My też jesteśmy nowe. – Jillian się uśmiechnęła. – Tak przy okazji, ja jestem zwierzęcym medium. A co ty robisz?
– Jestem psychometrą – odparł Jeremy. – Kiedy dotykam przedmiotów, mam coś w rodzaju przebłysku. Czasami jest to obraz z przyszłości, a czasami z przeszłości.
Jillian skinęła głową, jakby spotykała psychometrów codziennie.
– Pewnego dnia – zaczęła opowiadać – byłam na wycieczce w Arizonie i spotkałam kobietę, która potrafiła…
Teddy przestała jej słuchać, kiedy zmieniło się otoczenie. Nie miała pojęcia, czym była. Wszystko to brzmiało jak początek kiepskiego dowcipu: „Zwierzęce medium i psychometra idą do lasu…”.
Ścieżka prowadziła przez gęstwinę drzew. Gdy się z niej wynurzyli, Teddy wreszcie zobaczyła Whitfield. Uczelnia wznosiła się na klifie nad zatoką, jej imponująca elewacja z czerwonej cegły górowała nad horyzontem. To, co znajdowało się za tą fasadą, miało już na zawsze zmienić życie Teddy. Przystanęła.
– Co się dzieje? – spytała Jillian, gdy się zorientowała, że Teddy stoi sama.
Teddy pomyślała, że gdyby była tu Molly, wiedziałaby, co ona czuje, zrozumiałaby, że była jednocześnie szczęśliwa, przerażona i odczuwała wiele innych doznań naraz. I znowu przypomniała sobie słowa Clinta: „Świat potrzebuje ludzi takich jak my”.
Teddy obejrzała się i spojrzała na drogę prowadzącą do portu. Nadal mogła się odwrócić i pobiec. Potem jednak pomyślała o liściku, który zostawiła rodzicom. Postawiła kołnierz skórzanej kurtki, żeby ochronić się przed wiatrem.
– Nic – odparła. – Już idę.
„Instytut” K.C.Archer
Tytuł oryginalny: School for psychics
Tłumaczenie: Emilia Skowrońska
Wyd. Uroboros
Premiera 29 stycznia 2020 r.