Niedawno, bo 23 czerwca, swoją premierę miał debiut Martyny Szubert – Wszystkie nasze sekrety. My dziś na zachęte mamy dla was fragment książki.
***
Rozdział 2
Czy ty właśnie… – Zacisnęłam ze złością zęby i się odwróciłam. – Stój!
Po tym, co zrobił, nie zamierzałam tak po prostu pozwolić mu odejść. Nie martw się, jesteśmy kwita. Twoje auto zostawię w spokoju. Jego słowa odbiły się echem w mojej głowie.
Świetnie. Cóż za łaska, mój chev może kontynuować swój żywot, a ja w zamian mogę zapomnieć o MSC.
– Ty…ty chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłeś – wycedziłam, celując w niego palcem, jakbym miała zamiar rzucić w ten sposób złowieszczy urok.
Archer zatrzymał się, zgniótł w dłoni pusty już kubek i rzucił nim do kosza oddalonego o kilka metrów.
– Oświeć mnie – poprosił. – Tylko szybko, bo jestem już spóźniony na zajęcia.
Spóźniony? To po cholerę zatrzymałeś się, by wypić kawę? Czułam, że policzki czerwienią mi się ze złości, co przy mojej wyjątkowo bladej cerze i niemal platynowych włosach wyglądało naprawę okropnie. Nienawidziłam tego, ale również nie mogłam kontrolować. Wkurzyło mnie, że zachowywał się w tak dupkowaty sposób. Dupkowaty. Czy istnieje w ogóle takie słowo? Jeśli nie, to gratulacje, Archer, właśnie przyczyniłeś się do jego powstania.
– Papiery, które zdecydowałeś się oblać kawą, były moją ostatnią szansą, żeby dostać się na letni obóz. – Dopiero gdy wypowiedziałam te słowa na głos, dotarła do mnie powaga sytuacji. Zacisnęłam dłoń w pięść, by powstrzymać jej drżenie. – Masz to naprawić.
– Zaraz… masz na myśli ten słynny Moonglass School Camp? – Jedna brew chłopaka uniosła się delikatnie do góry. – Bierzesz w tym udział?
– Chcę wziąć w tym udział – poprawiłam go z naciskiem. – A ty właśnie znacznie mi to utrudniłeś.
Jad w moim głosie najwidoczniej go nie zraził, bo przybliżył się tak, że dzieliła nas kilkunastocentymetrowa odległość. Wiedziałam, że zdawał sobie sprawę z tego, czym jest
MSC i jak wielką wagę ma dla uczniów, którzy starają się
o miejsce na liście. On już się na niej znajdował. I to bez wkładu własnej pracy. Słyszałam nawet plotki, że załatwił kilka
miejsc dla najbliższych znajomych.
– Sama to sobie utrudniłaś. To była twoja decyzja, pamiętasz?
– To nie ja wylałam tę cholerną kawę na swoją pracę –
krzyknęłam, wyraźnie akcentując każde słowo.
Nie odpowiedział, tylko obejrzał się za siebie. Świetnie.
Znowu próbował mnie olewać. Zgrzytnęłam zębami i wyminęłam go, by stanąć z nim twarzą w twarz, gdy nagle usłyszałam zbliżający się odgłos stukania obcasów. Staliśmy w ciszy, oboje wpatrując się w ścianę przed zakrętem, z którego po chwili wyłoniła się pani Garson, szkolna sekretarka.
Na nasz widok zatrzymała się i oparła dłonie na biodrach.
– Co wy tu robicie? – zapytała, a na jej czole pojawiło się kilka pojedynczych zmarszczek.
W swojej szafirowej marynarce i szpilkach, dobranych idealnie pod kolor, zdecydowanie mogłaby wejść na paryski wybieg. Tymczasem ugrzęzła tu. Na szarym, szkolnym korytarzu, z wykładziną odklejającą się w rogu podłogi i dwójką nastolatków, gotową skoczyć sobie do gardeł.
Skoro liceum jest polem bitwy, to najważniejsza jest szybkość, pomyślałam. Zabij, zanim sam zostaniesz zabity.
Pogrąż wroga, zanim on pogrąży ciebie. Nie wiem, czy to wojowniczy błysk w moim oku, czy fakt, że uniosłam pewnie podbródek, sprawił, że Archer przeniósł wzrok na mnie.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się na kilka sekund. Chłód i niewypowiedziana groźba w jego oczach ostudziły nieco moje zapędy.
Ogarnij się, upomniałam się w myślach. Nie pozwól mu wygrać kolejnej bitwy. Kątem oka dostrzegłam zmoczony plik kartek, który teraz całkowicie przyległ do krawędzi ławki. Ten widok zadział na mnie jak katalizator. Spojrzałam prosto na panią Garson.
– Archer oblał kawą moje zadania z matematyki. Zaraz powinnam je oddać profesorowi Darlowowi, by móc poprawić ocenę – wyjaśniłam, nie próbując zapanować nad mieszanką złości i paniki, która nadal mi towarzyszyła.
Wcześniej uznałam jego spojrzenie za nieprzychylne, ale teraz twarz chłopaka wyrażała coś pomiędzy „nienawidzę cię” a „jesteś martwa”.
– Potknąłem się – wycedził, nie przejmując się tym, że jego postawa wskazuje na coś innego. – Nawet najlepszym się zdarza.
Nie odrywał ode mnie oczu, jakby liczył na to, że jego spojrzenie zadziała na mnie jak hipnoza, przez którą nagle zmienię swoje stanowisko. Uniosłam jedną brew do góry.
Może ten sposób działał na jego znajomych, ale ja nie zamierzałam mu ulec.
– O ile definicja potknięcia się nie zmieniła, to wątpię, że przechylenie kubka z kawą i celowe wylanie jej można do niego zaliczyć – odparłam z pretensją w głosie.
Staliśmy na tyle blisko siebie, że dosłownie moglibyśmy skoczyć sobie do gardeł, gdyby któremuś z nas przyszła na to ochota. No dobra, on by się raczej musiał schylić.
– Masz jakiś dowód? – zapytał, a jego prawy kącik ust uniósł się delikatnie do góry – Mamy twoje słowo przeciwko mojemu, więc w obecnej sytuacji raczej niewiele możesz zrobić.
Powoli wypuściłam powietrze, zaciskając przy tym obie dłonie w pięści. Nie miałam. I nie sądziłam również, by ktokolwiek w tej sprawie zaprzątał sobie głowę sprawdzaniem szkolnego monitoringu. Czułam, jak krew buzuje w moich żyłach. O rany. Po raz pierwszy miałam ochotę komuś przywalić. Naprawdę przywalić.
– Dosyć tego. – Stanowczy głos pani Garson przywołał mnie do porządku.
Odsunęłam się od Archera i skrzyżowałam dłonie na piersiach. Wizja wyładowania złości na nim to jedno, ale z panią Garson nie zamierzałam się kłócić. Nigdy nie należałam do osób, które lubowały się w pyskowaniu nauczycielom. Właściwie, gdyby się na tym zastanowić, to nie mogłam przypomnieć sobie nawet jednej takiej sytuacji. I nawet teraz, gdy temu uprzywilejowanemu idiocie miało ujść na sucho zniszczenie mojej ciężkiej pracy, nie potrafiłam zdobyć się na pyskówkę. Wiedziałam przecież dobrze, jak to wszystko się skończy. Brak dowodów przemawiał na jego korzyść, a pani Garson, nawet gdyby chciała, to nie mogła niczego z tym zrobić.
– Masz szlaban, Archer. Zostaniesz po lekcjach – oznajmiła spokojnie.
Poczułam się tak, jakby właśnie oznajmiła mi, że wygrałam konkurs na najlepszą fotografię miesiąca. Mrugnęłam kilka razy, patrząc to na nią, to na chłopaka. Czy ona naprawdę to powiedziała? Sądząc po wyrazie jego twarzy, który dopiero po chwili zmienił się w chłodną obojętność, tak.
– Nie, dzięki. Mam inne plany – prychnął i przeszył mnie wyzywającym spojrzeniem – Nie wylałem tej kawy celowo, a jeśli Harlow sądzi, że jest inaczej, to niech mi to jakoś udowodni.
Przygryzłam dolną wargę i uciekłam wzrokiem na bok.
Miałam dość tych głupich potyczek. Mój nastrój przez ostatnie minuty zmienił się już kilka razy i to tylko za sprawą jego obecności. Może dlatego, że on sam wydawał się zmieniać emocje z zadziwiającą łatwością. Znałam go zbyt słabo, by ocenić, czy jest to gra aktorska, czy nawyk.
– Nie mówię o tym nieszczęśliwym wypadku – wytłumaczyła sekretarka, z wyraźnym zwątpieniem wypowiadając ostatnie słowa. – Powinieneś być na lekcji już trzydzieści minut, a przed chwilą sam przyznałeś się, że zamiast tego przyszedłeś tu sobie na kawę. Mógłbyś przyjrzeć się koleżance i wziąć z niej przykład. Nie pamiętam, kiedy ostatnio, o ile w ogóle, jakiś nauczyciel się na nią skarżył.
Poczułam odrobinę satysfakcji, gdy Archer bezgłośnie zaklął pod nosem. Otworzył usta, najwidoczniej mając zamiar kontynuować tę dyskusję, ale po chwili się rozmyślił.
Obrócił się i odszedł bez słowa. Nie uważałam, że jeden szlaban jest wystarczającą nauczką za to, co zrobił, ale to, że w ogóle został jakoś ukarany, odrobinę mnie pocieszało. Gdy jego kroki ucichły, wróciłam wzrokiem do pani Garson.
– Nie martw się, pójdziemy razem do profesora i wyjaśnimy tę sytuację – zapewniła, gładząc mankiet białej koszuli, której rękaw wystawał spod marynarki.
Pokiwałam głową, po czym cofnęłam się do ławki, żeby zebrać swoje rzeczy. Zgniotłam przemoczony plik kartek i poczułam, jak silny zapach kawy rozchodzi się po korytarzu. Skrzywiłam się mimowolnie. Wyrzuciłam je do kosza i przyjęłam chusteczkę, którą podała mi kobieta. Wytarłam dłonie oraz resztę kawy, która pozostała na ławce.
– Dziękuję. Gdyby się pani nie pojawiła, to moje szanse na udział w obozie równałyby się zeru – przyznałam szczerze, posyłając kobiecie uśmiech wdzięczności.
– Nie ma sprawy. Lepiej już chodźmy, bo profesor jeszcze pomyśli, że zwiałaś z poprawy.
– Racja. – Zabrałam plecak i przerzuciłam go przez ramię.
Ruszyłyśmy korytarzem, a gula w moim gardle rosła z każdym krokiem, który przybliżał nas do sali. Wcześniej czułam się przygotowana, więc nie miałam powodu do stresu. Teraz wszystko zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Umiałam zadania, ale by zaliczyć poprawę, brakowało mi istotnej części. Powinnam przynieść ze sobą cały zestaw ćwiczeń zamiast zestawu wymówek. Do tego Ciri nadal była w środku. Amber też siedziała tam tak długo? Czułam, jak żołądek ściska się do rozmiarów mojej zaciśniętej w pięść dłoni. Chciałam, żeby jej się udało. Żeby nam się udało. Ten obóz był naszym marzeniem od pierwszej klasy.
Nagle drzwi klasy uchyliły się. Zatrzymałam się, wbijając w nie wzrok. Ciri wyszła na korytarz, zagryzając dolną wargę. W pierwszej chwili myślałam, że zaraz się popłacze, ale nie. Ona wcale nie miałam takiego zamiaru. Po prostu ukrywała cisnący się jej na usta uśmiech.
– Teraz twoja kolej – powiedziała, z całej siły starając się stłumić swój entuzjazm.
– Udało ci się? – upewniłam się, podchodząc do niej.
– Tak. – Tym razem nie zdołała powstrzymać szerokiego uśmiechu. – Ale tylko dzięki tobie. Gdybyś nie pomogła mi się ogarnąć, to pewnie popłakałabym się przy pierwszym zadaniu.
– Jedziesz na MSC, Ciri! – krzyknęłam, całkowicie zapominając o tym, co mnie zaraz czeka.
Mocno ją uścisnęłam. Udało się. Amber może się walić.
– Elizabeth, profesor Darlow czeka. – Pani Garson wychyliła się zza drzwi. Nawet nie zarejestrowałam, że w ogóle weszła do sali, ale ten widok przypomniał mi o tym, że moje miejsce na obozie nie jest jeszcze pewne.
– Dzień dobry – przywitała się Ciri, lekko się pesząc i odsuwając ode mnie. Od zawsze miała świra na punkcie regulaminu szkolnego. Starała się przestrzegać każdego punktu, a zwłaszcza wtedy, gdy jakiś pracownik szkoły był w pobliżu.
– Już idę. – Przełknęłam niewidzialną gulę, która utknęła mi w gardle, i uśmiechnęłam się do przyjaciółki. – Zobaczymy się za chwilę.
Nie wiem, dlaczego od razu nie powiedziałam Ciri prawdy.
Odkąd wyszłam z sali matematycznej, zdążyłam okłamać ją już trzy razy. Szczerze mówiąc, nie mogłam sobie przypomnieć, bym kiedykolwiek dobiła do takiej liczby. Może nie licząc dnia jej urodzin, gdy z jej rodzicami szykowałam imprezę niespodziankę.
Kłamstwo numer jeden wymsknęło mi się zaraz po tym, jak razem z panią Garson rozwiązałyśmy mój problem u profesora. Ten, kiedy zrobiłam zadanie, które wskazał, zgodził się przedłużyć mi czas na drugą część poprawy. Wręczył mi nowy zestaw zadań z zaznaczeniem, że będzie oczekiwał go do jutra. Ciri, gdy tylko wyszłam, zaczęła zasypywać mnie lawiną pytań. Widziałam, że się cieszy i nie chciałam tego psuć, dlatego powiedziałam, że mi się udało. Wtedy wydawało mi się to dość rozsądnym wyjściem. Klika zadań to przecież nie taka duża przeszkoda. Wiedziałam, że jeśli się skupię i poświęcę na nie resztę dnia, to dam radę. I właśnie dlatego, gdy ta podsunęła mi propozycję wspólnego uczczenia naszego sukcesu przy dużej porcji lodów w naszej ulubionej kawiarni, skłamałam, że obiecałam pomóc w czymś mamie. Wszechświat chyba jednak zbyt poważnie potraktował moje słowa, bo zaledwie kilka minut później, gdy obie pochylałyśmy się nad zadaniem z biologii, telefon zabrzęczał mi w kieszeni. Moje drugie kłamstwo niemal przestało nim być, ponieważ moja rodzicielka w wiadomości oznajmiła mi, że jedziemy do Forteslow – jednego z większych miast, które znajdowało się w okolicy.
I tak oto wylądowałam w szkolnej bibliotece, przerażona myślą, że w obecnej sytuacji naprawdę mogę nie wyrobić się z przerobieniem całego zestawu. Skłamałam Ciri, że źle się czuję i poprosiłam, by przekazała to nauczycielce od angielskiego, która prowadziła nasze ostatnie zajęcia. Zamiast wrócić do domu, zaszyłam się między regałami, by móc skorzystać z ciszy panującej w pomieszczeniu. Im dłużej jednak siedziałam nad kolejnym zadaniem, którego nie potrafiłam rozwiązać, tym bardziej żałowałam swoich kłamstw. Byłam na sto procent pewna, że z Ciri zrobiłabym je o wiele szybciej.
Nagle usłyszałam, jak drzwi do biblioteki się otwierają.
Znieruchomiałam, zresztą jak za każdym razem, gdy ktoś wchodził do pomieszczenia. Obawiałam się, że moja podświadomość w ten sposób daje mi znać o poczuciu winy.
Chociaż w rzeczywistości nie miałam się czego obawiać.
Moja tajna skrytka mieściła się między działami z literaturą faktu i zbiorem grubych książek w okładkach z szarego papieru. Celowo wybrałam to miejsce, świadoma, że to właśnie tu najrzadziej zaglądają uczniowie. Jeśli którykolwiek z nich w ogóle odwiedzał bibliotekę, to raczej zatrzymywał się przy pierwszych półkach, gdzie bibliotekarka ułożyła lektury szkolne i podręczniki.
Zaniepokoiłam się nieco, słysząc, jak kroki dwójki osób zmierzają znacznie dalej, zamiast urwać się na początku.
– Nie ma jej. – Zmarszczyłam brwi, rozpoznając wysoki
głos Amber. Była chyba ostatnią osobą, której się tu spodziewałam. – Musiała wyjść na przerwę.
– Chodźmy tam. – Drugi głos był zdecydowanie bardziej męski.
Przylgnęłam plecami do półki, mając nadzieję, że pozostanę niezauważona. Jedno starcie z Amber na dzień w zupełności mi wystarczało. Na szczęście para nie dotarła do mojej alejki. Sądząc po odgłosie ich kroków, których uważnie nasłuchiwałam, skręcili w tę tuż przede mną. Sąsiedni regał zadrżał gwałtownie. Usłyszałam głuche uderzenie, jakby co najmniej jakaś pokaźna trylogia właśnie zwaliła się na podłogę.
– Ostrożnie – syknęła Amber, gwałtownie nabierając powietrza.
Skrzywiłam się, słysząc odgłos przypominający mlaskanie. Obawiałam się, że jedynym, co ta dwójka mogła teraz jeść, były ich własne twarze. Nie chciałam tego słuchać. Po cichu zebrałam swoje rzeczy, modląc się, by parka nadal była sobą tak bardzo zainteresowana. Chciałam szybko czmychnąć między regałami, ale zatrzymałam się gwałtownie, gdy zauważyłam ich kątem oka. Amber opierała się plecami o półkę, pozwalając, by chłopak podczas pocałunku rozpinał jej koszulę. Jej dłonie błądziły po jego klatce piersiowej, by w końcu zatrzymać się na rozporku spodni. To nie tak, że nagle zapragnęłam przyglądać się dwójce obściskujących się nastolatków. Oderwałam wzrok i ruszyłam do wyjścia.
Widziałam ich zaledwie przez krótką chwilę, ale to wystarczyło, żebym zaczęła się zastanawiać: Amber umawiała się z gwiazdą szkolnej koszykówki i zarazem kapitanem drużyny – Carlem Turnerem, więc co, do cholery, robiła tu z Harveyem?
Nieważne. To nie moja sprawa. Nie zdążyłam oddalić się nawet na odległość jednej alejki, gdy poczułam, jak na kogoś wpadam.
– Poczekaj tu, Harlow. – Przede mną jak spod ziemi wyrosła pani Prince, szkolna bibliotekarka.
Sądząc po oburzeniu malującym się na jej twarzy i ostrym tonie głosu, domyśliłam się, że usłyszała dokładnie to samo co ja. Wolałam nie wyobrażać sobie, co bym zrobiła, gdyby ktoś przyłapał mnie na czymś podobnym. Zapewne zakopałabyś się pod stosem książek i nigdy więcej nie wyszła do ludzi, podsunął usłużnie wewnętrzny głos. Dlatego zupełnie nie spodziewałam się, że Amber sama wyłoni się zza regału.
Jej zwykle idealnie zaczesana fryzura była lekko nastroszona. Poza tym wyglądała całkiem normalnie, wręcz niewinnie. Zupełnie nie jak ktoś, kto jeszcze chwilę temu liczył na szybki numerek w szkolnej bibliotece.
– Coś się stało, pani Prince?
Uniosłam do góry jedną brew. Gdybym przed chwilą na własne oczy nie widziała, jak obściskuje się z Harveyem, to jej naturalna postawa kompletnie zbiłaby mnie z tropu.
– Twój towarzysz nie zechce się pokazać? – Na szczęście pani Prince była uodporniona na takie sztuczki, bo jej surowy ton głosu pozostał niezmienny.
– Szuka książki, po którą przyszliśmy. – Dziewczyna nonszalancko wzruszyła ramionami. – Przepraszamy, jeśli narobiliśmy hałasu. Niechcący upuściłam jedną z nich.
– I jesteś pewna, że właśnie to spowodowało ten hałas, moja droga? – Bibliotekarka wyminęła ją i zajrzała za regał.
Pani Prince była trochę jak śledczy, który koniecznie potrzebuje dowodu, by wreszcie wsadzić do aresztu seryjnych przestępców. Ci jednak okazali się mieć trochę rozumu i sprytnie zacierali za sobą ślady. Nic dziwnego, że w końcu chwyciła się ostatniej możliwości, jaka jej została.
– Czy ty też szukałaś z nimi książki, Harlow? – zapytała, wlepiając we mnie przenikliwe spojrzenie.
O nie, nie. Nie chciałam się w to mieszać. Nigdy nie byłyśmy z Amber przyjaciółkami i wątpiłam, czy kiedykolwiek by nam się to udało, ale nie chciałam jej wydać. Głównie dlatego, że dzisiaj narobiłam sobie już dość wrogów w tej szkole, a wkurzona cheerleaderka mogła naprawdę uprzykrzyć mi życie.
– Tak – skłamałam, spuszczając wzrok na własne sznurówki.
Niemal czułam na sobie jej świdrujące spojrzenie. Wiedziała, że ich kryję, ale niczego nie mogła z tym zrobić.
Usłyszałam, jak kobieta wzdycha. Czy ja właśnie postawiłam ją w tej samej sytuacji, w której sama znalazłam się kilka godzin temu? Skłamałam, wiedząc, że ma rację i żadnych dowodów. Gratulacje, pomyślałam z przekąsem. Zachowałaś się dokładnie tak, jak ten dupek, Archer Morgan.
– Przykro mi, ale szukanie książki nie usprawiedliwia opuszczania zajęć, a te nadal trwają. Zostaniecie jutro po lekcjach. Cała trójka.
Chyba mogłam nazwać to karmą. No cóż, należało mi się.
– Jutro? – Uniosłam głowę, słysząc nieco opryskliwy ton Amber. – Dlaczego nie dzisiaj? Jutro mam trening, a jak dobrze pani wie, jestem kapitanem.
Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam przyznawać Amber racji, ale faktycznie nie słyszałam o tym, by nauczyciele wybierali sobie dzień szlabanu. Odbywał się zwykle w dniu, w którym się go dostało.
– Pani Garson, która miałaby was dzisiaj pilnować, musi pilnie gdzieś pojechać. Dyrektor zgodził się, że najlepszym rozwiązaniem będzie przesunięcie wszystkich szlabanów o jeden dzień.
Zobaczyłam, jak Amber ostentacyjnie krzyżuje dłonie na piersi. Jej twarz przybrała buntowniczy wyraz. O nie. Nie zamierzałam w tym uczestniczyć.
– Mogę już iść? – zapytałam, zanim zaczęła się dalej wykłócać.
Bibliotekarka tylko skinęła głową, ale to mi w zupełności wystarczyło. Odwróciłam się i niemal biegiem ruszyłam do wyjścia, czując się jak ocalały, który zbiega z pola bitwy.
Cholera. Liceum faktycznie było szkołą przetrwania.