Leah przeżyła szkolną strzelaninę, ale straciła w niej najważniejszą dla siebie osobę w życiu – siostrę bliźniaczkę. Teraz zmaga się z traumą i nie radzi sobie najlepiej. Kiedy dotychczasowa terapeutka dochodzi do wniosku, że nie potrafi jej pomóc, na drodze Leah staje psycholog Noah Dawson. Mężczyzna słynie z niekonwencjonalnych metod leczenia, przez co uznawany jest za jednego z najlepszych. Sam jednak również ma za sobą trudną przeszłość. Leah początkowo niechętnie przychodzi na spotkania, ale z czasem okazuje się, że Noah jest jedyną osobą, która naprawdę ją zauważa…
Poruszająca historia o stracie i ponownym odnalezieniu szczęścia, gdy straciło się już całą nadzieję.
Recenzja książki Do zobaczenia jutro
Leah ocalała ze szkolnej strzelaniny i powinna się cieszyć. Tylko jak się tu cieszyć, kiedy wtedy zginęła jej siostra bliźniaczka, którą dziewczyna teraz słyszy i obwinia się o jej śmierć?
Tak się nie robi. I to nie robi się tak podwójnie. Wszystko już idzie ku dobremu, stabilnemu końcowi, część rzeczy można sobie dopowiedzieć, część zignorować, rozwiesić napis o szczęśliwym zakończeniu, aż tu nagle, na ostatnich dwóch stronach, autorka wywala wszystko do góry nogami. I po pierwsze nie robi się tak czytelnikowi, który już oddycha z ulgą, a tu zawał. Nie można zostawić czytelnika w takiej niepewności, w pół oddechu, nie wiedząc, kiedy dalsza część. A po drugie, nie było nigdzie mowy, że to pierwszy tom. I tu już mam żal, bo inaczej siada się do serii, inaczej do pojedynczych tomów. Jestem tym jednocześnie zdziwiona, bo wydawnictwo zazwyczaj dba o czytelnika w tym aspekcie.
Wracając jednak do książki. Czyta się ją trudno. Leah ma depresję, nie może się pogodzić ze stratą, uczęszcza na terapię, ale w zasadzie nie bardzo chce być uratowana. To nie jest prosty temat, emocje czasem zalewają, autorka zręcznie opisała cały proces. Można Leah współczuć, można trochę się na nią złościć, ale nie jest się obojętnym. Do tego dochodzi jej nowy, dość specyficzny terapeuta Noah, który też ma za sobą ciężką historię. Oczywiście, banał, miał ciężko w życiu, więc postanowił pomagać innym i zostać psychologiem. No ale banał życiowy, więc nie ma się co czepiać. Jedyne moje zastrzeżenie budzi fakt, że facet ma dwadzieścia osiem lat, a terapeutą jest od ośmiu. To tak nie działa, nie tylko w Polsce, w innych krajach również.
Co jeszcze mam do zarzucenia tej książce? To, że nikt tak za bardzo się Leah nie interesuje. Nie chodzi do szkoły, nie spotyka się z nikim i jest to normalne, nikt, prócz chłopaka jej zmarłej siostry, o nią nie pyta, nie zastanawia się, co i jak. To wszystko to są szczegóły, które gdzieś tam przemykają przez głowę podczas czytania. I choć trochę rażą, to jednak podkreślają ogrom samotności, z jaką mierzy się główna bohaterka. Jej wyobcowanie, poczucie odrealnienia i żałobę, z którą musi się uporać sama, choć zarówno rodzice, jak i Noah robią, co mogą. To subtelny, a jednocześnie przejmujący opis tego, co dzieje się z człowiekiem po stracie najbliższej osoby, powolnego wychodzenia z otchłani rozpaczy, dochodzenie do świadomości, że można się nadal uśmiechać, pomimo wszystko.
Ta powieść nie rozwaliła mnie na milion kawałków, nie jest tak dramatyczna. Jest jednak dobrą opowieścią o depresji, o jej różnych twarzach i drodze do wyjścia z tej choroby. I polecam tę książkę właśnie dlatego, żeby oswoić depresję, nie udawać, że jej nie ma, dostrzec symptomy o kogoś i wyciągnąć pomocną dłoń. Lub u siebie i jakiejś dłoni się chwycić.
Katarzyna Boroń