Dlaczego człowiek miałby łączyć siły z potworem?
Brume to spokojne miasteczko w Aerlandii, krainie pełnej potworów.
Od zagrożenia oddziela je zaczarowana mgła, która niczym mroźna ściana trzyma monstra z dala od mieszkańców. Nic więc dziwnego, że Roda czuje się w Brume całkiem bezpieczna, a stwory nie robią na niej większego wrażenia.
Jej życie nabiera szalonego rozpędu, gdy dziewczyna ratuje życie rannemu krukowi, co zresztą opisane było w liście od Anonima. Gdy ptak przybiera swą prawdziwą postać młodzieńca imieniem Ignis, Roda zdaje sobie sprawę, że wpuściła zmiennokształtnego do własnego domu. W dodatku kolejne anonimowe wiadomości zawierają wskazówki bezbłędnie odgadujące przyszłość, z której wynika, że spotkanie Rody i Ignisa nie jest przypadkowe…
Gdy tajemnicze listy okazują się mapą prowadzącą daleko poza granice bezpiecznej mgły, człowiek i potwór staną ramię w ramię, by odkryć prawdziwe znaczenie wiadomości.
RECENZJA
„Księciem znikąd” zainteresowałam się z trzech powodów. Jako pierwsza zaintrygowała mnie okładka, następnie zaciekawił mnie sam opis i po trzecie i chyba najważniejsze, gdzieś już nie pamiętam gdzie, natknęłam się na informację, że książka powinna spodobać się fanom „Ruchomego zamku Hauru”, a że od lat uwielbiam tę historię to, po prostu sama musiałam przekonać się, czy „Książę znikąd” będzie dobry.
Roda od zawsze marzy o przeżyciu czegoś ciekawego tak jak jej ciotka Dora. Mieszka jednak w spokojnym miasteczku, które od niebezpiecznych potworów odgradza zaczarowana mgła. Dlatego, gdy dostaje wiadomość, w której tajemniczy Anonim poleca jej uratować rannego kruka (który okazuje się chłopcem o imieniu Ignis), nie zastanawia się nawet chwili. Nie zdaje sobie tylko sprawy z tego, że ten mały gest zapoczątkuje ciąg niebezpiecznych wydarzeń, które zaważą na życiu nie tylko Rody, ale też jej rodziny.
Ten, kto polecił „Księcia znikąd” fanom Hauru, trafił w dziesiątkę. W książce nie ma nawiązań do ruchomego zamku, motywy również nie są powielane (poza ubolewaniem nad niezamierzoną zmianą koloru włosów u Ignisa), ale nie wiem, czy dobrze to określę, jednak zdecydowanie czuć ten magiczny klimat. Gdybym nie wiedziała, że ta książka została porównana do Hauru, to na pewno sama bym to wyczuła.
Co do fabuły książki, to nie mam za bardzo, do czego się przyczepić. Akcja cały czas prze do przodu, a z każdą kolejną pojawiającą się informacją, historia intryguje jeszcze bardziej. Wszystko zostało dobrze przez autorkę przemyślane. Każdy fragment ma sens. Jedyne co mi się nie do końca podobało, to zakończenie. Nie będę za dużo zdradzać, ale liczę na to, że powstanie jeszcze kiedyś kolejny tom, bo chociaż mniej więcej wszystko się wyjaśniło, to czuję niedosyt. Chciałabym więcej.
Samych bohaterów da się polubić. Dora i Ignis z początku nie mają ze sobą nic wspólnego, cały czas się kłócą, jednak z czasem ich walka przeradza się w przyjaźń.
Na samym początku wspomniałam, że jedną z rzeczy, która mnie przekonała do sięgnięcia po książkę, była okładka. Po jej przeczytaniu podoba mi się ona jeszcze bardziej. Bardzo lubię, gdy elementy pojawiające się na okładce coś znaczą, a tak jest w przypadku „Księcia znikąd”, dosłownie każda rzecz ma jakieś znaczenie dla fabuły, czy jest to pierścionek, moneta lub klucz. Nawet błyskawice w tle coś oznaczają.
Podsumowując, ja z książki jestem bardzo zadowolona. Czytało mi się ją z wielkim zaciekawieniem i zanim się spostrzegłam, był już koniec. Jeśli autorka wyda kiedyś coś jeszcze, to nie będę zastanawiała się nawet chwili czy po to sięgnąć. A tym, co lubią ciekawe magiczne historie, polecam jak najszybciej zabrać się za Księcia.
Honorata Jamroży