Kiedy umiera nadzieja, nastaje czas obłędu. Gdy brakuje wybawców – rodzą się szaleńcy.
Wystarczyła jedna noc, by stracili wszystko, co było im najdroższe. Pozbawieni domu i wiary w lepszą przyszłość zdecydowali się poświęcić życie w imię poprzysiężonej zemsty. Jednak ktoś miał wobec nich inne plany.
Aine i Bertram, potomkowie dwóch Starych Rodów, nie mają pojęcia, że ich losy zostały nierozerwalnie złączone z Ziarnami Relenvel – legendarnymi istotami niemal równymi Bogom. Nie podejrzewają też, że wyrządzone im krzywdy są jedynie elementem gry, której stawka jest wyższa, niż ktokolwiek mógłby sądzić. Tym razem bowiem to ludzie zadecydują o wyniku starcia między bóstwami.
Czy dokonają właściwych wyborów?
RECENZJA
Są takie książki, po które chcę sięgnąć tuż po tym, gdy mają swoją premierę, choć zdarza się to nieczęsto. Dla mnie najbardziej naturalnym zachowaniem jest zaczekanie na późniejsze popremierowe opinie, takie, gdy już kurz opadnie. Wtedy najłatwiej mi wywnioskować, czy książka jest dla mnie, czy też raczej mogę ją sobie odpuścić. W przypadku serii „Dzieci Starych Bogów” tak właśnie było – długo zwlekałam, zanim postanowiłam po nią sięgnąć, ale opinie jednak mnie do tego przekonały.
Wilga i Bertram są potomkami Starych Rodów, które mają na swoim koncie liczne osiągnięcia, ale są ze sobą zwaśnione. Jednak los łączy ścieżki dwójki bohaterów, choć oni nie zdają sobie sprawy z tego, jak silna jest to więź. Wydarzenia jednej nocy sprawiają, że stają się dla siebie siostrą i bratem, ale to Ziarna Relenvel są tym, co tak naprawdę ich do siebie przyciąga.
Zaczynając tę książkę, miałam co do niej spore oczekiwania, nie będę tego ukrywać. Czytałam o niej wiele dobrego, niektóre z tych opinii pochodziły od osób, którym ufam w osądzie. Już po pierwszych stronach wiedziałam, że będą to ciężary. Autorka używa topornego języka, który nieco przywodzi na myśl opowieści o wikingach i też początkowo świat jest równie brutalny. Mimo że było ciężko, byłam dosyć mocno zaangażowana w powieść. Barwność słów i biegła umiejętność posługiwania się tekstem bardzo mnie zaintrygowały – pomyślałam, że już dawno nie spotkałam czegoś takiego na polskim rynku wydawniczym.
Z początku polubiłam bohaterów. Bertram wydawał się sprytnym chłopcem nieco pokrzywdzonym przez zbyt wymagającego ojca, Wilga z kolei była rezolutną dziewczynką, której z kolei brakuje uwagi ze strony ojca. Na późniejszych stronach jednak Wilga staje się dla mnie nieznośna, a Bertram nijaki.
Już na pierwszych stronach zostajemy zasypani gradem imion, nazwisk, nazw własnych i strzępkami informacji, które nam niewiele mówią. W późniejszym czasie zapewne ma się to wszystko rozjaśniać, lecz na samym początku nie jesteśmy w stanie wiedzieć, jak wiele z tych wiadomości musimy sobie przyswoić, żeby zrozumieć świat. Autorka stworzyła brutalną rzeczywistość, w której nowa wiara wypiera starą. Czy mi się to podoba? Szczerze mówiąc – nie wiem. Jakoś nie kupiłam tego świata w 100%.
Najbardziej wytrącało mnie z rytmu to, że gdy znaleźliśmy się w naprawdę ciekawym momencie, rozdział został urwany, a następny opowiada historię dziejącą się nawet kilka lat później. Dodatkowo nie znaliśmy aktualnych motywacji, które popędzały bohaterów do działania, a już w połowie książki nie miałam pojęcia, co oni robią i w jakim celu.
Biorąc „Śmiech Diabła” do rąk miałam nadzieję na kawał dobrej fantastyki, a okazało się, że ani to dobre, ani fantastyka. Czy sięgnę po następny tom? Na pewno, choć już nie z takim zapałem, jak do tej części. Już wiem, że te długie rozdziały i mnóstwo tekstu na stronie wcale nie są zapowiedzią monumentalnej książki fantasy, jednak mimo wszystko chcę się dać jeszcze jedną szansę autorce.
Anita Szynal – Wójtowicz