Cykl “Pieśń Lodu i Ognia” zmienił oblicze literatury fantasy
W Westeros trwa walka o władzę, za Murem rośnie w siłę armia dzikich, a potomkini Targaryenów zmierza ze smokami na południe…
Żelazny Tron jednoczył Siedem Królestw aż do śmierci Roberta Baratheona. Wdowa jednak zdradziła królewskie ideały, bracia wszczęli wojnę, a Sansa została narzeczoną mordercy ojca, który teraz okrzyknął się królem. Zresztą w każdym z królestw, od Smoczej Skały po Koniec Burzy, dawni wasale Żelaznego Tronu ogłaszają się królami.
Pewnego dnia z Cytadeli przylatuje biały kruk, przynosząc zapowiedź końca najdłuższego lata, jakie pamiętali żyjący ludzie. Najgroźniejszym wrogiem dla wszystkich może okazać się nadciągająca zima…
RECENZJA KSIĄŻKI STARCIE KRÓLÓW
Żelazny Tron – stworzony z mieczy pokonanych wrogów jeszcze przez Aegona I Targaryena. Nie należy do najwygodniejszych, a mimo to każdy pragnie na nim usiąść. Ten moment bowiem będzie świadczyć o tym, że dana osoba ma władzę nad Siedmioma Królestwami. Walka o niego jest jednak niezwykle zaciekła. Szczególnie że do Westeros zmierza prawowita potomkini rodu Targaryenów, Daemerys. A u jej boku znajdują się istoty, uznane od wielu lat za wymarłe.
Wszystko zaczęło się od śmierci dotychczasowego króla, Roberta Baratheona. Wdowa po nim, Cersei Lannister sprzeniewierzyła się wszystkim ustalonym zasadom, z kolei bracia zmarłego rozpoczęli wojnę między sobą o tron. Z północy nadciąga syn Neda Starka, Robb, pragnący zemścić się za morderstwo ojca i uwolnienia sióstr. Nikt nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że to za Murem czyha na nich prawdziwe niebezpieczeństwo… i Nocna Straż może go nie powstrzymać.
Seria „Pieśń Lodu i Ognia” jest chyba jedną z najsławniejszych serii. Lata temu, gdy pierwszy tom został wydany w Polsce, miałam okazję go przeczytać. I… miłością jakoś nie zapałałam, z tego też względu odpuściłam sobie serial. Dopiero niedawno skusiłam się do nadrobienia zaległości, przy okazji sięgając również po najnowsze wydanie drugiego tomu, czyli „Starcie królów” właśnie. Czy powrót do rozpoczętej dawno serii może się udać? Może, czemu nie. Co prawda jednoczesne czytanie i oglądanie serialu w moim przypadku nie było do końca dobrym pomysłem, ale przynajmniej z łatwością mogłam wyłapać drobne różnice między tymi dwoma formami.
W tej części dzieje się zdecydowanie dużo. Autor przenosi nas w różne miejsca. Towarzyszymy Branowi Starkowi, niepełnosprawnemu chłopcu, który jako jedyny pozostał na Północy. Później przenosimy się na Mur, gdzie Jon Snow dołączył do Nocnej Straży i odpiera pierwszy atak istot, które nazwali Innymi. Do tego również dochodzi sytuacja w Westeros, gdzie panuje obecnie syn Roberta Baratheona, Joffrey. Nie wspominając już o kilku innych miejscach. W żadnym z nich nie możemy narzekać na nudę. Liczba intryg przerosła moje najśmielsze oczekiwania, a wielość postaci sprawiła, że początkowo nieco się gubiłam. Szybko jednak w pamięć zapadły mi najważniejsi bohaterowie – ci, którzy mieli znaczenie dla całości.
Wydawałoby się, że ponad tysiąc stron to bardzo dużo jak na historię. W tym wypadku wcale to nie dziwi, gdyż tak jak wspomniałam mamy tutaj kilka wątków. Co więcej, autor nie szczędzi nam szczegółów. Czasami miałam wrażenie, że brak niektórych opisów nie zrobiłby specjalnej różnicy dla całości. Niemniej jednak w jakimś stopniu pozwala to bardziej wczuć się w stworzoną przez George’a R. R. Martina rzeczywistość. Jeżeli jednak nie lubisz zbyt krwawych, brutalnych opisów, to uwaga – i takowe się pojawiają. Również w tym aspekcie pisarz pokusił się o szczegółowość, dlatego czytelnik może liczyć na dokładne opisy.
Wątek, który najbardziej przypadł mi do gustu, dotyczył Nocnej Straży i pierwszych sygnałów, że za Murem rośnie w siłę Coś, co przechodzi ludzkie pojęcie. Nie od dziś wiadomo, że jestem fanką wszelkich zagadnień paranormalnych, z tego też powodu nie mogłam się doczekać rozwinięcia tematu. Niestety, akurat w tym przypadku autor był bardzo… zwięzły. Jednak to tylko zachęta do sięgnięcia po kolejne tomy. Z drugiej strony, najbardziej irytujące były dla mnie wydarzenia toczące się w Westeros, a konkretnie postać Joffreya. Pan Martin chyba stworzył tę postać na bazie wszelkich najgorszych cech charakteru, jakie może mieć jednostka. Skoro tak wielu dobrych/ciekawych postaci umierało, to dlaczego nie zginął domniemany następca? Nie mogłam się wręcz doczekać. Nie tylko to, jak traktował Sansę, ale również swoich poddanych… to wykracza daleko poza pojęcie sadysty.
„Starcie królów” to niezwykle emocjonująca historia, szczególnie dla fanów bitewnych rozlewów krwi, jak i intryg czy bohaterskich, rycerskich czynów. Przy tej pozycji nie sposób się nudzić, a wielość wątków sprawi, że każdy znajdzie coś dla siebie. Polecam!
Katarzyna Pinkowicz