Przejmująco piękna opowieść o żalu i nieprzemijającej sile przyjaźni.
Książka nagrodzona The Michael L. Printz Award 2018.
Człowiek idzie przez życie, myśląc, że tak wiele potrzebuje… Aż zostaje tylko ze swoim telefonem, portfelem i zdjęciem matki.
Marin nie odzywała się do nikogo ze swojego dawnego życia od dnia, kiedy wszystko porzuciła. Nikt nie zna prawdy o tych ostatnich tygodniach. Nawet jej najlepsza przyjaciółka, Mabel. Jednak tysiące mil od wybrzeża Kalifornii, na studiach w Nowym Jorku Marin wciąż czuje, jak przyciąga ją to życie i ta tragedia, od której starała się uciec.
Teraz, kilka miesięcy później, sama, w opustoszałym przed przerwą zimową akademiku, Marin czeka. Ma ją odwiedzić Mabel i Marin będzie musiała się zmierzyć z tym wszystkim, co pozostawiła bez słowa komentarza, i w końcu stawić czoła samotności, która zadomowiła się już w jej sercu.
Intymny szept, który pozostawia po sobie niezatarte wrażenie. „Tak jest okej” to Nina LaCour w najlepszym wydaniu. Ta wspaniale utkana opowieść i przejmująco szczere zobrazowanie rozżalenia sprawią, że od razu zapragniesz pokonać wszelki dystans, by odnowić więź z tymi, których kochasz.
RECENZJA
Dziś przychodzę z książką, do której miałam spore oczekiwania. Opis zapowiadał trudną i tajemniczą historię. Gdy tylko otrzymałam egzemplarz, zasiadłam do czytania – co w ostatnim czasie, nie często mi się zdarza, wspominam o tym, żeby później nie było wątpliwości, by moje nastawienie mogło mieć znaczenie w końcowej ocenie. Zanim przejdę do oceny, nakreślę zarys fabuły z mojej perspektywy.
Zbliża się przerwa świąteczna, więc studenci masowo opuszczają akademik, w celu udania się na zasłużony i zapewne długo wyczekiwany odpoczynek. Gmach z każdym dniem, a później już godziną, staje się coraz cichszy. Zostaje tylko jeden pokój, a w nim jedna osoba, która nie wybrała się do bliskich na święta – ta osoba to Marin. Dziewczyna pochodząca z dalekiej Kalifornii decyduje się pozostać w zimnym i zaśnieżonym Nowym Jorku. Sama.
Nie dała się nikomu przekonać, gdy otrzymywała zaproszenia spędzenia tych kilku, chociaż dni w gronie nowo poznanych już znajomych. Wiadomości z rodzinnego miasta ignorowała od kilku miesięcy. Od dnia, w którym jej życie dokonało przewrotu, a Marin pod wpływem impulsu zdecydowała się uciec, nikomu nic nie mówiąc.
Teraz w te zimne i samotne dni, musi zmierzyć z samotnością, ciszą i myślami. Nie wie, jak będzie wyglądał najbliższy czas, mimo roboczo zakreślonego planu nicnierobienia, znalazło się kilka dni na spotkanie z przeszłością i to dosłownie. Przed samymi świętami, zapowiedziała się w odwiedziny przyjaciółka z Kalifornii – Mabel. Znaczy, były przyjaciółkami, zanim Marin postanowiła bez słowa uciec, a przy tym wszystkim, nie odpowiadać na telefony i wiadomości od ludzi z dawnego życia. W końcu nadchodzi czas, by wyznać, co się takiego wydarzyło, że wywołało aż taką reakcję.
Jak można zauważyć, fabuła rysuje się bardzo tajemniczo i pierwsze co wpada do głowy – to pytania, cóż za tragedia spotkała główną bohaterkę? Dlaczego postanowiła odciąć się od bliskich osób, których gdzieś w głowie, cały czas nazywała przyjaciółmi?
Mogę napisać, że te pytania, a później kolejne, będą bardzo długo pozostawały bez odpowiedzi, ale zanim napiszę, czy rozwiązanie tajemnicy było rzeczywiście wstrząsające, wspomnę o Marin.
Nie mam pojęcia dlaczego, ale ta postać była nijaka. Dosłownie. Jej rozmyślania, jakieś strzępki informacji, które pojawiały się z przeszłości, nie sprawiały, by czytelnik mógł poczuć cokolwiek. Autorka nie tchnęła w Marin niczego, co pomogłoby w zrozumieniu jej zachowania, wejścia w głąb jej uczuć. Po prostu była, jak nagłówek w gazecie, niby przykuwa uwagę, ale nie na tyle, żeby chcieć kontynuować czytanie.
Na początku się łudziłam, że autorka celowo buduje aurę tajemniczości, a później przy odkryciu wszystkich faktów, powali czytelnika jakimś trzęsieniem ziemi. Niestety z każdą kolejną stroną, byłam coraz bardziej świadoma, że to jest książka, która miała pomysł i na nim się skończyło. Odniosłam wręcz wrażenie, że po zbudowaniu napięcia, pomysł zdechł i została jedna wielka improwizacja.
Co najgorsze? Doczytałam, że jest to jedna z najlepszych książek autorki… cóż chyba nie chcę wiedzieć, jakie są te średnie.
Tak jest okej – tak, można dosłownie w ten sposób ocenić książkę. Jest okej, dla wahającego się czytelnika, który nie wie, czy chce poczuć emocje, a może po prostu przypadkiem wpadła w ręce, więc z braku laku, zawiesi oko na tekście. Zabrakło tutaj wszystkiego, co sprawia, że fabuła wciąga i sprawia, że uczucia i wydarzenia dotykające bohaterów, uderzają w nas samych. Może i tragedia, która w zamyśle, miała zrobić wrażenie, byłaby dotkliwa, gdyby autorka to naprawdę poczuła. Widać, że zabrakło oddania samej siebie. Dlatego cała książka jest płaska jak moja recenzja. Bo podczas pisania, nie czuje nic.
Czy polecam? Nie wiem. Sami zdecydujcie. Nie lubię przerostu formy nad treścią, a w tym przypadku właśnie tak było.
Agnieszka Bruchal